wtorek, 13 grudnia 2016

Ślub Arthura

Wpadł do komnaty jak burza i od razu zaczął pakować swoje rzeczy do podręcznego tobołka. Żył w tym zamku już tak długo, a jego własność mieściła się w dwóch dłoniach. Trzy koszule i dwie pary spodni. I księga. Inne rzeczy dostał od Gaiusa, nie zaliczał ich do własnych. Może znalazłby jeszcze trochę przedmiotów,  ale znajdowały się w komnacie Arthura, a tam nie zamierzał wracać.

Uczucie zdrady było jeszcze zbyt świeże i świadomość, że w łóżku, które jeszcze wczoraj dzielili, miała spać teraz Gwen, była nie do zniesienia. Próbował być silny, ale to było ponad jego możliwości. Tyle lat go chronił i z chęcią robiłby to nadal, ale to, co do niego czuł, powoli wyniszczało go od środka. Dochodziła do tego zaskakująca wiadomość od Gaiusa. Może cieszyłby się z niej, gdyby nie dzisiejsze obrady.
***
Wszyscy pokłonili się przed następcą tronu. Arthur wstał z tronu, a rada ogłosiła, że pojutrze odbędzie się koronacja na króla. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie następne słowa, wtedy jeszcze, księcia.

- A po koronacji mój ślub! - wykrzyknął radośnie, a stojący nieopodal niego Merlin poczuł jak żołądek podchodzi mu do gardła i dziwił się, że jednak nie zwymiotował. Wszyscy wyraźnie się i ożywili, Gwen uśmiechnęła się promiennie do Arthura.

Wiedział, że Arthur chce dziedzica, to byłoby dziwne gdyby nie chciał. Ale Gaius... Teraz to nie było ważne. Nie miał zamiaru patrzeć, jak jego ukochany blondyn wychodzi za mąż za Ginewrę. Nie potrafiłby spojrzeć w oczy ani jemu, ani jej. To byłoby zbyt bolesne.
***

Starał się jakoś pożegnać się z Gaiusem, który, podobnie jak reszta jego przyjaciół, cieszył się z nadchodzącego ślubu i to również wciskało mocniej kolec tkwiący w sercu Merlina. Czemu się dziwił? Nikt nie wiedział o ich romansie. Mimo, że trwał od trzech lat to nie zdradzili tego nikomu, ale miał podejrzenia, że Morgana wiedziała. W końcu była Widzącą.

Ledwo powstrzymywał łzy, które chciały spływać po jego policzkach, ale nie miał zamiaru okazać słabości. Nadworny medyk patrzył na niego pytająco, zapewne nie rozumiejąc czemu się nie cieszy. Chciałby, naprawdę, ale zazdrościł Gwen czegoś czego on sam nie mógł mieć, mimo daru, jak nazwał go Gaius.

Szedł korytarzem w stronę kuchni, a tam chciał wyjść wyjściem dla służby. Jedyną osobą jaką mógł spotkać i zostać przepytanym dokąd się udaje, była Ginevra, ale teraz pewnie niosła kolację Morganie. Żołądek skurczył mu się nieprzyjemnie, myśląc o tym, że sam powinien to zrobić, bo Athur by się wściekł i wylądowałby w dybach za karę.

Minął kolejny zakręt i poczuł, jak jego twarz uderza o coś twardego. Silne ręce przytrzymały go za ramiona, zanim się wywrócił. I to było tak cholernie niesprawiedliwe, bo on doskonale znał te ręce, bo od kilku lat dotykały jego całego ciała.

- Dokąd idziesz? - zapytał go Arthur i uśmiechnął się w ten swój charakterystyczny sposób z nutką kpiny.

- Ee... Po twoją kolację - powiedział pierwszą odpowiedź jaka mu teraz przyszła do głowy. Miał nadzieję, że tym razem Arthur da mu spokój i nie będzie mu wytykał, że strasznie się spóźnia, ale z drugiej strony, i tak by tej kolacji nie zjadł skoro włóczył się po korytarzach. 
Mina Arthura dała mu do zrozumienia, że jego prośby nie zostały wysłuchane i blondyn nie dał się nabrać.

- Jak to po kolację? - spojrzał na niego niezrozumiale.

- Jestem twoim służącym, to moje zadanie - wyjaśnił zdezorientowany.

Arthur nadal patrzył na niego, jakby mówił w innym języku. Znał go dobrze, nawet bardzo dobrze i na początku myślał, że sobie po prostu robi z niego żarty. Ale to jednak nie było to. Książę na prawdę nie wiedział, o co chodzi. Złapał go za rękę i pociągnął.

Ciągnął go, a Merlin ledwo nadążał. Rozpoznał,  że Arthur ciągnie go do ICH byłej komnaty i gwałtownie się zatrzymał, omal się przy tym nie wywracając. Blondyn spojrzał na niego zaskoczony i zapytał:

- Merlinie? Co się dzieje?

- Nie wejdę tam. Błagam, oszczędź mi tego - spuścił głowę. Książę złapał go za podbródek i podniósł głowę, patrząc w oczy.

- Mam ci coś ważnego do powiedzenia. Mam nadzieję, że się ucieszysz, bo to chyba radosna wiadomość.

Wszedł z nim do komnaty i zaprowadził do łóżka, gdzie obaj usiedli.

- Na dzisiejszej naradzie przegłosowano wniosek o zawieraniu małżeństw tej samej płci - powiedział cicho, a Merlin podniósł gwałtownie głowę. To niemożliwe...

Arthur klęknął przed nim i wyciągnął granatową, małą szkatułkę, którą otworzył. Wyjął z niej złoty pierścionek z kamieniem na środku. I Merlin miał wrażenie,  że przestał oddychać. 

- Wiem, że robię to strasznie późno i w ogóle na początku nie byłem dla ciebie dobry, ale... kocham cię. Nie wiem kiedy, ale jednak zawładnąłeś moim sercem i nie potrafię bez ciebie żyć, więc... Czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moim mężem? 

- A Gwen? - zapytał niedowierzająco. To musiał być sen, bo to zbyt piękne, by było prawdziwe.

- Co z tym wspólnego ma Gwen?  - zapytał niezrozumiale. Merlin spuścił głowę zawstydzony. Jak mógł tak myśleć? Przecież Arthur taki nie był. Powinien był wiedzieć lepiej. 

- No bo... Wczoraj ty... A ona... - próbował sklecić jakąś odpowiedź, ale uczucie ulgi, jakie go ogarnęło było zbyt silne.

- Naprawdę jesteś idiotą - usłyszał i nie mógł się nie zgodzić.  - Jaka jest twoja odpowiedź? - Merlin uśmiechnął się.

- Nie jestem , aż takim idiotą, żeby nie powiedzieć ,,tak". Kocham cię - wyszeptał mu do ucha. To było przeznaczone tylko dla niego. Arthur założył mu pierścionek na serdeczny palec.

- Ja ciebie też - przytulili się mocniej, a Arthur zaczął składać delikatne pocałunki na jego twarzy, schodząc coraz niżej.

- Co to za kamień? Ma taki ładny kolor - powiedział Merlin. Przyjrzał się bliżej pierścieniowi i dostrzegł, że kamień jest dwukolorowy - niebieskozielony.

- To aleksandryt*. Sądzę, że najlepiej cię przypomina. Tak samo tajemniczy, jak ty na początku. I magiczny - powiedział.

 - Jedyna sprawa, jaka mnie martwi to potomek, ale o tym pomyślimy, kiedy indziej - powiedział jeszcze na koniec. Merlin uśmiechnął się i wiedział już, co zrobi z informacją od Gaiusa. I cieszył się, że powiedział Arthurowi o magii.
***

Uczta toczyła się w najlepsze, mimo początkowego szoku na informację, kto okazał się wybrankiem księcia. No, może nie wszyscy byli zdziwieni, bo przyjaciele podśmiewali się z nich, mówiąc, że trzeba było ślubu, żeby w końcu oficjalnie się ujawnili. Morgana razem z Gwen miały aż nadto triumfalny uśmiech i Arthur wyszeptał Merlinowi do ucha, że muszą się odegrać.

Udało im się właśnie skryć za jednym z rozgałęzień, gdzie Arthur miał nadzieję, że nikt ich nie znajdzie. Jakimś cudem Merlin nie stracił swojej złotej korony i się cieszył, bo miał wrażenie, że ten odgłos ściągnąłby kilka nieproszonych głów.

- Przenieśmy się do sypialni - jęknął, gdy poczuł dłoń Arthura wślizgującą się pod jego odzienie i dotykającą sutków.

- Tak, to dobry pomysł - przyznał mu rację Arthur, co nie zdarzało się zbyt często.

- Och, tutaj jesteś wasza wysokość! - usłyszeli i Merlin był pewien, że Lancelot zaczaił się na nich specjalnie. - Dlaczego nie jesteście na uczcie? - spytał niewinnie. Zbyt niewinnie. I Merlin był pewien, że chodziło o tamten zakład z Gwainem. Gdyby nie siedzieli obok to nic by nie wiedział.

- Um, jestem pewien, że poradzicie sobie bez nas. W końcu jesteście najlepszymi rycerzami w Królestwie i dziwnym byłoby, gdybym nie mógł zostawić was samych - pomijając początek to Arthur miał tę swoją pewność w głosie i Merlin był mu wdzięczny.

- Ależ oczywiście, że sobie poradzimy - skłonił się i odszedł, ale Merlin dałby sobie rękę uciąć, że widział cwaniacki uśmieszek.

- Chyba wygrał zakład - powiedział, gdy wpadli do komnaty, a Arthur przyszpilił go do łóżka.

- Jakiego zakładu? Zresztą, nieważne.

Merlin przypomniał sobie o czymś i wstał tak gwałtownie, że Arthur prawie spadł z łoża. I wydałoby się to zabawne brunetowi, gdyby nie zdenerwowanie nadchodzącym zadaniem.

- Co ci odbija? - zapytał blondyn, masując ręką bark, którym uderzył w kant łóżka. Merlin wziął głęboki oddech i powiedział:

- Mówiłeś, że chcesz dzieci, prawda? - mężczyzna nic nie powiedział, więc kontynuował. - A gdybym ja mógł ci dać dzieci? - zapytał nerwowo. Arthur parsknął.

- Oczywiście, że byłbym szczęśliwy, ale jesteś mężczyzną. 

- Mężczyzną władającym magią. I... no tak właściwie... Gaius mnie ostatnio badał... i... tak jakoś wyszło... że mój ojciec... miał w sobie krew smoka... a oni tak jakby... mogą zajść w ciążę... - wydukał nieskładnie. Patrzył na Arthura, który z kolei patrzył na niego osłupiały.

- Och - wydukał jedynie.

- I tak jakby ostatnio wymiotowałem, pamiętasz? No i poszedłem do Gaiusa... no i się okazało, że jestem... jestem w ciąży. Ja... zrozumiem, jeżeli nie będziesz już... - powiedział niepewnie.

- O czym ty mówisz? O Boże, ale się cieszę! Będę miał dziecko! I to w dodatku z tobą! - chwycił go mocno i podniósł do góry. - Tak bardzo cię kocham - wyszeptał przybliżając głowę do brzucha Merlina, który położył dłoń na ramieniu blondyna.

- Ja ciebie też kocham. Tak bardzo... - wyszeptał i łza szczęścia poleciała mu po policzku.

- Merlinie?

- Hmm?

- Co powiesz na to, żeby to uczcić? - spytał z chytrym uśmieszkiem.

- Z miłą chęcią...
***

Nie chciało mi się nic więcej dodawać. Wszystko przez Percy Jacksona i konkursy.
Ale w piątek już dokończę rozpoczęte rozdziały. Obiecuję. Mam nadzieję, że Merthur się podoba, a jeśli tak to cz chęcią napiszę więcej takich. Kto wie, może coś dłuższego?