wtorek, 13 grudnia 2016

Ślub Arthura

Wpadł do komnaty jak burza i od razu zaczął pakować swoje rzeczy do podręcznego tobołka. Żył w tym zamku już tak długo, a jego własność mieściła się w dwóch dłoniach. Trzy koszule i dwie pary spodni. I księga. Inne rzeczy dostał od Gaiusa, nie zaliczał ich do własnych. Może znalazłby jeszcze trochę przedmiotów,  ale znajdowały się w komnacie Arthura, a tam nie zamierzał wracać.

Uczucie zdrady było jeszcze zbyt świeże i świadomość, że w łóżku, które jeszcze wczoraj dzielili, miała spać teraz Gwen, była nie do zniesienia. Próbował być silny, ale to było ponad jego możliwości. Tyle lat go chronił i z chęcią robiłby to nadal, ale to, co do niego czuł, powoli wyniszczało go od środka. Dochodziła do tego zaskakująca wiadomość od Gaiusa. Może cieszyłby się z niej, gdyby nie dzisiejsze obrady.
***
Wszyscy pokłonili się przed następcą tronu. Arthur wstał z tronu, a rada ogłosiła, że pojutrze odbędzie się koronacja na króla. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie następne słowa, wtedy jeszcze, księcia.

- A po koronacji mój ślub! - wykrzyknął radośnie, a stojący nieopodal niego Merlin poczuł jak żołądek podchodzi mu do gardła i dziwił się, że jednak nie zwymiotował. Wszyscy wyraźnie się i ożywili, Gwen uśmiechnęła się promiennie do Arthura.

Wiedział, że Arthur chce dziedzica, to byłoby dziwne gdyby nie chciał. Ale Gaius... Teraz to nie było ważne. Nie miał zamiaru patrzeć, jak jego ukochany blondyn wychodzi za mąż za Ginewrę. Nie potrafiłby spojrzeć w oczy ani jemu, ani jej. To byłoby zbyt bolesne.
***

Starał się jakoś pożegnać się z Gaiusem, który, podobnie jak reszta jego przyjaciół, cieszył się z nadchodzącego ślubu i to również wciskało mocniej kolec tkwiący w sercu Merlina. Czemu się dziwił? Nikt nie wiedział o ich romansie. Mimo, że trwał od trzech lat to nie zdradzili tego nikomu, ale miał podejrzenia, że Morgana wiedziała. W końcu była Widzącą.

Ledwo powstrzymywał łzy, które chciały spływać po jego policzkach, ale nie miał zamiaru okazać słabości. Nadworny medyk patrzył na niego pytająco, zapewne nie rozumiejąc czemu się nie cieszy. Chciałby, naprawdę, ale zazdrościł Gwen czegoś czego on sam nie mógł mieć, mimo daru, jak nazwał go Gaius.

Szedł korytarzem w stronę kuchni, a tam chciał wyjść wyjściem dla służby. Jedyną osobą jaką mógł spotkać i zostać przepytanym dokąd się udaje, była Ginevra, ale teraz pewnie niosła kolację Morganie. Żołądek skurczył mu się nieprzyjemnie, myśląc o tym, że sam powinien to zrobić, bo Athur by się wściekł i wylądowałby w dybach za karę.

Minął kolejny zakręt i poczuł, jak jego twarz uderza o coś twardego. Silne ręce przytrzymały go za ramiona, zanim się wywrócił. I to było tak cholernie niesprawiedliwe, bo on doskonale znał te ręce, bo od kilku lat dotykały jego całego ciała.

- Dokąd idziesz? - zapytał go Arthur i uśmiechnął się w ten swój charakterystyczny sposób z nutką kpiny.

- Ee... Po twoją kolację - powiedział pierwszą odpowiedź jaka mu teraz przyszła do głowy. Miał nadzieję, że tym razem Arthur da mu spokój i nie będzie mu wytykał, że strasznie się spóźnia, ale z drugiej strony, i tak by tej kolacji nie zjadł skoro włóczył się po korytarzach. 
Mina Arthura dała mu do zrozumienia, że jego prośby nie zostały wysłuchane i blondyn nie dał się nabrać.

- Jak to po kolację? - spojrzał na niego niezrozumiale.

- Jestem twoim służącym, to moje zadanie - wyjaśnił zdezorientowany.

Arthur nadal patrzył na niego, jakby mówił w innym języku. Znał go dobrze, nawet bardzo dobrze i na początku myślał, że sobie po prostu robi z niego żarty. Ale to jednak nie było to. Książę na prawdę nie wiedział, o co chodzi. Złapał go za rękę i pociągnął.

Ciągnął go, a Merlin ledwo nadążał. Rozpoznał,  że Arthur ciągnie go do ICH byłej komnaty i gwałtownie się zatrzymał, omal się przy tym nie wywracając. Blondyn spojrzał na niego zaskoczony i zapytał:

- Merlinie? Co się dzieje?

- Nie wejdę tam. Błagam, oszczędź mi tego - spuścił głowę. Książę złapał go za podbródek i podniósł głowę, patrząc w oczy.

- Mam ci coś ważnego do powiedzenia. Mam nadzieję, że się ucieszysz, bo to chyba radosna wiadomość.

Wszedł z nim do komnaty i zaprowadził do łóżka, gdzie obaj usiedli.

- Na dzisiejszej naradzie przegłosowano wniosek o zawieraniu małżeństw tej samej płci - powiedział cicho, a Merlin podniósł gwałtownie głowę. To niemożliwe...

Arthur klęknął przed nim i wyciągnął granatową, małą szkatułkę, którą otworzył. Wyjął z niej złoty pierścionek z kamieniem na środku. I Merlin miał wrażenie,  że przestał oddychać. 

- Wiem, że robię to strasznie późno i w ogóle na początku nie byłem dla ciebie dobry, ale... kocham cię. Nie wiem kiedy, ale jednak zawładnąłeś moim sercem i nie potrafię bez ciebie żyć, więc... Czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moim mężem? 

- A Gwen? - zapytał niedowierzająco. To musiał być sen, bo to zbyt piękne, by było prawdziwe.

- Co z tym wspólnego ma Gwen?  - zapytał niezrozumiale. Merlin spuścił głowę zawstydzony. Jak mógł tak myśleć? Przecież Arthur taki nie był. Powinien był wiedzieć lepiej. 

- No bo... Wczoraj ty... A ona... - próbował sklecić jakąś odpowiedź, ale uczucie ulgi, jakie go ogarnęło było zbyt silne.

- Naprawdę jesteś idiotą - usłyszał i nie mógł się nie zgodzić.  - Jaka jest twoja odpowiedź? - Merlin uśmiechnął się.

- Nie jestem , aż takim idiotą, żeby nie powiedzieć ,,tak". Kocham cię - wyszeptał mu do ucha. To było przeznaczone tylko dla niego. Arthur założył mu pierścionek na serdeczny palec.

- Ja ciebie też - przytulili się mocniej, a Arthur zaczął składać delikatne pocałunki na jego twarzy, schodząc coraz niżej.

- Co to za kamień? Ma taki ładny kolor - powiedział Merlin. Przyjrzał się bliżej pierścieniowi i dostrzegł, że kamień jest dwukolorowy - niebieskozielony.

- To aleksandryt*. Sądzę, że najlepiej cię przypomina. Tak samo tajemniczy, jak ty na początku. I magiczny - powiedział.

 - Jedyna sprawa, jaka mnie martwi to potomek, ale o tym pomyślimy, kiedy indziej - powiedział jeszcze na koniec. Merlin uśmiechnął się i wiedział już, co zrobi z informacją od Gaiusa. I cieszył się, że powiedział Arthurowi o magii.
***

Uczta toczyła się w najlepsze, mimo początkowego szoku na informację, kto okazał się wybrankiem księcia. No, może nie wszyscy byli zdziwieni, bo przyjaciele podśmiewali się z nich, mówiąc, że trzeba było ślubu, żeby w końcu oficjalnie się ujawnili. Morgana razem z Gwen miały aż nadto triumfalny uśmiech i Arthur wyszeptał Merlinowi do ucha, że muszą się odegrać.

Udało im się właśnie skryć za jednym z rozgałęzień, gdzie Arthur miał nadzieję, że nikt ich nie znajdzie. Jakimś cudem Merlin nie stracił swojej złotej korony i się cieszył, bo miał wrażenie, że ten odgłos ściągnąłby kilka nieproszonych głów.

- Przenieśmy się do sypialni - jęknął, gdy poczuł dłoń Arthura wślizgującą się pod jego odzienie i dotykającą sutków.

- Tak, to dobry pomysł - przyznał mu rację Arthur, co nie zdarzało się zbyt często.

- Och, tutaj jesteś wasza wysokość! - usłyszeli i Merlin był pewien, że Lancelot zaczaił się na nich specjalnie. - Dlaczego nie jesteście na uczcie? - spytał niewinnie. Zbyt niewinnie. I Merlin był pewien, że chodziło o tamten zakład z Gwainem. Gdyby nie siedzieli obok to nic by nie wiedział.

- Um, jestem pewien, że poradzicie sobie bez nas. W końcu jesteście najlepszymi rycerzami w Królestwie i dziwnym byłoby, gdybym nie mógł zostawić was samych - pomijając początek to Arthur miał tę swoją pewność w głosie i Merlin był mu wdzięczny.

- Ależ oczywiście, że sobie poradzimy - skłonił się i odszedł, ale Merlin dałby sobie rękę uciąć, że widział cwaniacki uśmieszek.

- Chyba wygrał zakład - powiedział, gdy wpadli do komnaty, a Arthur przyszpilił go do łóżka.

- Jakiego zakładu? Zresztą, nieważne.

Merlin przypomniał sobie o czymś i wstał tak gwałtownie, że Arthur prawie spadł z łoża. I wydałoby się to zabawne brunetowi, gdyby nie zdenerwowanie nadchodzącym zadaniem.

- Co ci odbija? - zapytał blondyn, masując ręką bark, którym uderzył w kant łóżka. Merlin wziął głęboki oddech i powiedział:

- Mówiłeś, że chcesz dzieci, prawda? - mężczyzna nic nie powiedział, więc kontynuował. - A gdybym ja mógł ci dać dzieci? - zapytał nerwowo. Arthur parsknął.

- Oczywiście, że byłbym szczęśliwy, ale jesteś mężczyzną. 

- Mężczyzną władającym magią. I... no tak właściwie... Gaius mnie ostatnio badał... i... tak jakoś wyszło... że mój ojciec... miał w sobie krew smoka... a oni tak jakby... mogą zajść w ciążę... - wydukał nieskładnie. Patrzył na Arthura, który z kolei patrzył na niego osłupiały.

- Och - wydukał jedynie.

- I tak jakby ostatnio wymiotowałem, pamiętasz? No i poszedłem do Gaiusa... no i się okazało, że jestem... jestem w ciąży. Ja... zrozumiem, jeżeli nie będziesz już... - powiedział niepewnie.

- O czym ty mówisz? O Boże, ale się cieszę! Będę miał dziecko! I to w dodatku z tobą! - chwycił go mocno i podniósł do góry. - Tak bardzo cię kocham - wyszeptał przybliżając głowę do brzucha Merlina, który położył dłoń na ramieniu blondyna.

- Ja ciebie też kocham. Tak bardzo... - wyszeptał i łza szczęścia poleciała mu po policzku.

- Merlinie?

- Hmm?

- Co powiesz na to, żeby to uczcić? - spytał z chytrym uśmieszkiem.

- Z miłą chęcią...
***

Nie chciało mi się nic więcej dodawać. Wszystko przez Percy Jacksona i konkursy.
Ale w piątek już dokończę rozpoczęte rozdziały. Obiecuję. Mam nadzieję, że Merthur się podoba, a jeśli tak to cz chęcią napiszę więcej takich. Kto wie, może coś dłuższego?

piątek, 22 lipca 2016

Life Is Strange - Grahamscott One Shot

***
Heloł, witam wszystkich czytelników! Ostrzegam, że w tym one shocie możecie się spodziewać (tak jakby) spoilerów z gry "Life is Strange". Zatem, jeśli ktoś gra/zamierza grać, wybaczcie.
***

Warren zmierzał do swojego pokoju, trzymając dłonie w kieszeniach. Spojrzał na drzwi pokoju 111 i westchnął cicho. Usłyszał dobiegającą stamtąd rozmowę Nathana z jakąś dziewczyną. Niby nic takiego, Nathan mógł sobie rozmawiać z kim chce, ale tym razem... Chłopak poczuł dziwne ukłucie w sercu. Potrząsnął głową. Niemożliwe, aby był zazdrosny. Przecież zaledwie dwa dni temu chciał go pobić, chroniąc Max... Jego przyjaciółkę, niedawno jeszcze sympatię. Postanowił dać sobie z nią spokój, zrozumiał, że nic z tego nie będzie.
"Weź się w garść, Warren. Nie kochasz Prescotta."
Przełknął ślinę i skierował się do pokoju 109 - jego "królestwa". Usiadł przed komputerem i jak zwykle zaczął grać w swoją ulubioną grę, jednak tym razem nie potrafił się skupić. Przed oczami miał tylko twarz Nathana.
- Co jest z tobą nie tak, Graham? - mruknął do siebie, potrząsając znów głową. Dlaczego nie mógł przestać o nim myśleć? Niemożliwe, żeby się w nim zakochał. Sam aż się roześmiał na tę myśl, chyba próbując depresyjnie się pocieszyć. Przejechał dłonią po włosach, wzdychając cicho. Po jakimś czasie dostał SMS od Max.

Od: Max
Warren, musisz mi pomóc. Czy Nathan jest w swoim pokoju? To bardzo ważne.

Do: Max
Jeszcze godzinę temu tam był. O co chodzi?

Od: Max
Nieważne, Warren. Później ci opowiem. Czy Nathan jest tam TERAZ?

Warren pokręcił głową. Wstał z krzesła i podszedł do drzwi. Już miał naciskać klamkę, kiedy usłyszał rozmowę dobiegającą z korytarza. Nieładnie podsłuchiwać, ale...

- Nathan... Otwórz drzwi. - Chłopak zdziwił się. Czyżby słyszał pana Jeffersona? Nie usłyszał odpowiedzi Prescotta, jednak słyszał, jak Jefferson coraz bardziej się irytuje. Po chwili do jego uszu dobiegło kopnięcie w drzwi (pewnie ze strony nauczyciela), głośne warknięcie i coraz cichsze tupanie butów. Kiedy tupanie ustało, brunet po cichu wyjrzał ze swojego pokoju i podszedł pod drzwi Prescotta, nie zauważając nigdzie żywej duszy. Pod drzwi wsunięta była mała karteczka z napisem
"Jeszcze pożałujesz, Prescott. Kiedy z tobą skończę, nikt cię nie znajdzie." Warrena aż przeszły ciarki. Schował kartkę do kieszeni i usłyszał dźwięk przychodzącego SMS.

Od: Max
Halo? Warren?

No tak. Chłopak usłyszał przewracające się różne rzeczy i przekleństwa ze strony Nathana. Zdecydowanie był w swoim pokoju.

Do: Max
Kret siedzi w norze, Max.

Do: Max
Ale mam pewną informację, która może ci się przy...

Nie. Nie wysyłaj. Brunet postanowił sam zbadać sprawę pomiędzy Jeffersonem a Prescottem.

 Od: Max
Ech... Dzięki, Warren. Odezwij się, jakby się stamtąd ruszył.

Do: Max
 Pewnie.

W tym momencie drzwi otworzyły się z impetem. Graham aż podskoczył, ledwo nie upuszczając telefonu.
- Co ty do cholery robisz przed moim pokojem, Graham? - kiedy chłopak usłyszał ten władczy głos, zrobiło mu się cieplej na sercu. Nie! Nie może tak być!

- Ja... - wybełkotał Warren, gorączkowo szukając wymówki. Nathan wpatrywał się w niego swoimi niebieskimi oczami, krzyżując ręce, co jeszcze bardziej utrudniało sytuację. Jego oczy były jak głębokie morze, w którym chłopak się utopił.

- Argh... Nieważne. Posuń się, nerdzie. - warknął Prescott. Dotknął jego klatki piersiowej, odsuwając go. Brunet przysiągłby, że niebieskooki się zarumienił. A może to tylko omamy spowodowane zauroczeniem... Chłopak zmierzał już w stronę wyjścia, ale nagle odwrócił się w stronę Warrena. W jego oczach można było dostrzec lekkie przerażenie.

- Słyszałeś coś... Albo widziałeś kogoś, zanim tu przyszedłeś? - spytał nerwowo.
Brunet odchrząknął.

- Tak, znaczy nie... Znaczy... - Chłopak podszedł bliżej szatyna. Położył mu dłoń na ramieniu, wprawiając Nathana w lekkie osłupienie. Otworzył on usta, próbując coś powiedzieć, jednak nie mógł wydać z siebie dźwięku. Zarumienił się lekko.

- Lepiej unikaj Jeffersona. - mówiąc to, Warren wyciągnął pomiętą kartkę z kieszeni i włożył ją w dłoń Nathana. Poklepał go lekko po ramieniu i uśmiechnął się. Skąd wzięło się w nim tyle odwagi?

Niebieskooki odchrząknął, strącił dłoń bruneta i zmiął kartkę w pięści.
- Będę robił co chcę, nic ci do tego, Graham. - burknął. - I dla twojego dobra... - syknął, nachylając się nad uchem chłopaka, co wprawiło go w zakłopotanie. Zaczął się rumienić. - Zajmij się swoimi sprawami.

Po tych słowach odsunął się, splunął prosto pod nogi brązowowłosego i wyszedł z internatu.
Nawet nie przeczytał treści kartki, cisnął papier na ziemię.
"Co jest, Nathan? Uspokój się. Niemożliwe, żeby ten nerd cię pociągał."
Chłopak pokręcił głową i udał się do sali pana Jeffersona.
Warren wyjrzał przez okno. Nathan kieruje się do Blackwell. Nie posłuchał go. Czyli się nie zarumienił i ma go gdzieś. Kolejna osoba, która nie odwzajemnia jego uczuć...
Chociaż, może Max zmieni zdanie.

Do: Max
 Wyszedł. Powiesz mi w końcu, o co chodzi?

Od: Max
Świetnie! Zaraz tam będziemy z Chloe. Pisałam już, że powiem ci później.

Brunet westchnął. Czego one tak chcą od Prescotta? Może sam powinien to sprawdzić.
Na szczęście drzwi do jego pokoju były otwarte. Zakradł się do środka. Po krótkich poszukiwaniach znalazł za kanapą telefon niebieskookiego. Schował go do kieszeni i wrócił do swojego pokoju.
Nawet jeśli Max będzie on bardziej potrzebny niż jemu, musiał się dowiedzieć czegokolwiek o Nathanie. Hasło do telefonu było dość proste - większość osób ma za hasło datę urodzenia. A on akurat był dobrze poinformowany.

- On bierze narkotyki... Mogłem się tego spodziewać. - mruknął chłopak po szybkim przeszukaniu SMS-ów. Wrócił do pokoju szatyna i odłożył komórkę za kanapę. Poszedł do siebie i położył się na łóżku.
Około 22:00 usłyszał krzyk i ciche, męskie łkanie. Wybiegł ze swojego pokoju. Na podłodze leżał Prescott i był wyraźnie poobijany, zwijał się z bólu. Z nosa lała mu się krew. Szeptał tylko "Proszę, przestań..." Nad nim stał Jefferson. Warren oczami wyobraźni widział pianę toczącą się z ust nauczyciela. Wyglądał naprawdę przerażająco, kopiąc szatyna i powtarzając cały czas "Skończysz gorzej niż Rachel! Nikt cię nie znajdzie!" i śmiejąc się jak psychopata. Pot lał się z jego czoła. 
Nawet nie zauważył, jak brunet wybiega z pokoju. Chłopak najpierw zrobił zdjęcie swoim telefonem, aby mieć dowód na fizyczne znęcanie się nad uczniem. Słysząc charakterystyczny dźwięk robionego zdjęcia, Jefferson opanował się. Spojrzał na Warrena i powiedział tylko: "Pokaż to komuś, a będziesz następny", po czym wybiegł z internatu.
- Nathan... Nathan, słyszysz mnie? Odezwij się... - do oczu chłopaka napłynęły łzy. Zauważył, że klatka piersiowa szatyna podnosi się i upada. Uff, żył. Graham wziął go na ręce i zaniósł do jego pokoju. Położył go na łóżku i pogładził jego policzek. Nagle oczy Prescotta otworzyły się.
- Dz-dziękuję, Warren... - uśmiechnął się słabo. Brunet odwzajemnił uśmiech i pocałował go w policzek. Niebieskooki nie opierał się.
- Dobranoc, Nathan. - powiedział cicho Warren i wyszedł z pokoju.

* Następnego dnia *

Dziś wieczorem. Impreza Końca Świata, organizowana przez Klub Vortex, do którego należał Nathan. Warren postanowił na nią pójść i wyznać chłopakowi swego serca uczucia. Może nie mieli najlepszego startu, ale chłopak wierzył, że po wczorajszej akcji uczucia Prescotta do niego są podobne. Przygotowywał się cały dzień. Na imprezie lekko się upił, ale nigdzie nie widział niebieskookiego. Nie było też pana Jeffersona. Chłopak połączył wątki. Szybko wyszedł z imprezy. Zdążył zauważyć odjeżdżający samochód nauczyciela... i Nathana w środku. Ciśnienie mu podskoczyło. Rzucił się do swojego samochodu, nie zważając na wpity alkohol, i ruszył w pogoń za nauczycielem. Zatrzymali się przy jakiejś stodole. Max mu coś o niej opowiadała... Przez chwilę nie wychodzili z pojazdu. Warren zatrzymał się w bezpiecznej odległości i szybko napisał do przyjaciółki.

Do: Max
Ostatnio mi mówiłaś coś o stodole... Co się w niej kryje?

Od: Max
Ciemnia... Tam Rachel prawdopodobnie została zamordowana. Po co ci to wiedzieć?

Do: Max
Nieważne. Mam kłopoty.

Od: Max
Co? Warren, o co chodzi? Gdzie jesteś?

"Nagle zaczęła się mną przejmować...". Chłopak westchnął i zadzwonił na policję.
Po powiadomieniu policjantów, Graham usłyszał otwierane drzwi samochodu. Wychodzili.
Jefferson chciał zabić Nathana. Brunet nie wiedział, co ma robić. W jednej ze skrytek w samochodzie znalazł młotek. Zawsze coś. Wyszedł po cichu z samochodu i skierował się do stodoły. Zauważył otwartą metalową klapę i jakieś tajemne przejście prowadzące w dół schodów. Chłopak podszedł bliżej i nie widząc nikogo, zszedł w dół. Za przezroczystą kotarą usłyszał głos Jeffersona.
- Teraz zapłacisz za to, że nie dopilnowałeś Ciemni tak jak powinieneś. I za to, że ciekawska Max Caulfield razem ze swoją punkową przyjaciółką znalazły Rachel. Której by nie znalazły, gdybyś jej nie zabił.
- Nie chciałem jej zabić... Przepraszam... Nie rób mi krzywdy... - zapłakał Nathan.
Warren zacisnął mocniej palce na młotku. Nie mógł patrzeć na ból kochanej osoby. Spojrzał za kotarę. Jefferson stał tyłem do niego. Idealny moment. Chłopak podbiegł do nauczyciela i z całej siły uderzył go młotkiem w głowę. Nieprzytomny mężczyzna runął na ziemię. Prescott miał związane taśmą ręce i nogi. Leżał na ziemi. Graham szybko go uwolnił, akurat kiedy przyjechała policja. Brunet wszystko wyjaśnił policjantom, pokazał zdjęcia i dowody, których akurat w Ciemni nie brakowało. Po jakimś czasie chłopcy wrócili do samochodu. Warren zaproponował Nathanowi podwiezienie do internatu, na co ten się zgodził. Droga minęła w niezręcznej ciszy.
Po wejściu do budynku, szatyn skierował się do swojego pokoju, a brunet wszedł za nim.
- Czego tu chcesz, nerdzie? - burknął Nathan.
Warren uśmiechnął się szeroko, zamykając drzwi. Tak, był gotowy. I czuł, że niebieskooki też był.
Rzucił chłopaka delikatnie na jego łóżko. Brązowooki położył się na nim i zaczął całować jego szyję. Wściekły rumieniec wpełzł na twarz Nathana, tak samo, jak ręce, które zaczęły badać całe jego ciało. W dodatku Prescott w ogóle się nie opierał, co więcej - podobało mu się to. Graham pocałował go delikatnie i szepnął słodko do jego drżącego ucha:
- Ciebie...

 ***
Właśnie napisałam pierwszego w swoim życiu one shota z yaoi. Akatsuki mnie zaraziła. To wszystko przez CIEBIE! (Czuję się zaszczycona ;) )Dobra, nieważne. Mam nadzieję, że się podobało. Macie jakieś ulubione męskie shipy właśnie z gier albo seriali? Piszcie, na pewno spojrzę. A może chcielibyście jakiś one shot napisany przez nas z ulubionym pairingiem? Niuch niuch, czuję konkurs... ( Mamy podobne myśli... niektóre)
Mam nadzieję, że ten one shot się podobał. Nie jestem najlepsza w pisaniu takich rzeczy, więc jak macie jakieś uwagi, to postaram się do nich zastosować :)
Pozdrawiam, Cosstka
A ja powiem, że wprowadziłam drobne zmiany, ale w niektórych miejscach się rozpłynęłam w zachwytu, za dużo cukru... Spell of love koło 26-29 lipca.
Pozdrawiam, Akatsuki

środa, 13 lipca 2016

Rozdział VIII - Miauuu!


Dla tych, co nie czytali ostatniego postu  - znajduje się pod tym.
***
- Nie zapomnieliście o czymś? - odezwał się Halvir, gdy zdążyli rozpalić ognisko i usiąść wokół niego na trawie. Dali właśnie podpłomyki z wczoraj na metalowej tacy nad ogień, by je podgrzać i móc zjeść w końcu jakiś ciepły posiłek.
Popatrzyli na maga w niezrozumieniu. Ten pomasował swoje skronie z rezygnacją. Dlaczego nie używali mózgu, jeśli go mieli?Mag zadawał sobie to pytanie już któryś raz z kolei. Postanowił ich oświecić.

- Jak zamierzacie się tam dostać skoro – wskazał na Sylweriusza – jest nas trzech,a – teraz na konie, które stały uwiązane niedaleko nich – koni tylko dwójka?
Olśnienie nadeszło.
"Nareszcie!" krzyczał w myślach mag. Val uśmiechnął się krzywo, rozumiejąc, przyczynę niepokoju srebrnowłosego, a smok wzruszył ramionami, jakby to było nic, a przecież to on powinien się najbardziej martwić. Prawda?
- Coś wam przeszkadza? - zapytał blondyn. Prychnęli jednocześnie i odwrócili się do siebie. Chyba teraz nadawali na tych samych falach. I każdy, nawet rozwścieczony smok miałby trudności z przerwaniem ich dialogu ( a mieli jednego (jeszcze nie wściekłego) pod ręką).

-To rzeczywiście problem – stwierdził Val.

- Ale w czym problem? - dopytywał się Sylweriusz.

- Nie znajdziemy w środku lasu żadnego konia, nawet osła – Havi rozłożył bezradnie ręce, chcąc pokazać swoją niemoc - W prawdzie Leto uniósłby dwie osoby, ale nie wiem jak zareaguje....

- Ale ja chyba wiem, co... - Sylweriusz podniósł rękę chcąc jakoś zwrócić uwagę towarzyszy, ale ci jakby byli w transie.

- ...Do tej pory jedyną osobą, która go dotknęła, ba, zbliżyła się byłeś ty. Nie wiem, co mu zrobi, nie specjalizuję się w magii leczącej odcięte kończyny – kontynuował swój wywód niczym niezrażony srebrnowłosy. Val pokiwał głową na znak, że rozumie. Obaj westchnęli jednocześnie z rezygnacją, przysłowiowo wywołując wilka z lasu.

- Halo! - ryknął już nieźle wkurzony tym ignorowaniem jego osoby Sylweriusz. Czemu musieli się zgadzać akurat wtedy, gdy on znał  dużo prostsze rozwiązanie?

- Sylweriuszu, nie widzisz, że myślimy jak ci pomóc byś jednak z nami pojechał? - zapytał Val nawet się do niego nie odwracając. Tylko dolał oliwy do ognia.

- Zamknijcie jadaczki, odwróćcie się do mnie i obejrzyjcie to, co mam do pokazania! - wydarł się na nich z niebezpieczną nutką w głosie. Wykonali polecenia bez sprzeciwów, rozumiejąc swoją sytuację.
Sylweriusz odetchnął głęboko i odszedł kawałek od nich.  Dawno tego nie robił, ostatni raz był... no, ostatnio. Zamknął oczy, skupił się, co wcale nie było łatwe, po wyprowadzeniu go z równowagi i zgiął wpół. Zasyczał cicho, czego nie mogli usłyszeć. Po chwili stało przed nimi zwierzę przypominające kota, tylko większe o złotym, w niektórych miejscach wręcz rudym futrze i szarych oczach z pionowymi źrenicami. Uszy zakończone były stojącymi, czarnymi włosami.
A oni siedzieli tam nadal, z otwartymi jadaczkami i niedowierzali własnym oczom. W tym czasie zwierzę zdążyło podejść do nich i otrzeć się o nogi Vala, wydając z siebie cos co brzmiało jak mruczenie pomieszane z głośnym ,,Miauuu!". Ten podniósł go ostrożnie na ręce i popatrzył mu w oczy. Kot polizał go w policzek szorstkim językiem i wyskoczył zwinnie z objęć księcia. Wylądował na ziemi, przeszedł kawałek i napiął mięśnie. Po chwili przed nimi, znów w ludzkiej postaci, stał uśmiechnięty od ucha do ucha Sylweriusz.

- Podobało się? - zapytał z psotnymi iskierkami w oczach.

- Dlaczego nam nic nie powiedziałeś? - zapytał z udawanym wyrzutem Havi, który jako pierwszy wyrwał się z amoku. Blondyn popatrzył na niego z ukosa, wzruszył ramionami - robił to ostatnio bardzo często - i odpowiedział:

- A daliście mi szansę? - mag był na tyle przyzwoity, by spuścić głowę z zażenowanie, podobnie jak Val - W dodatku nie pytaliście - dodał lakonicznie.

- Wow, ale fajne. Mogę zapytać, dlaczego za każdym razem, gdy cię widzę w innej formie to masz inne oczy? - zainteresował się książę.
- Taka jest zasada - odpowiedział, brunet popatrzył na niego wyczekująco, więc kontynuował - W transmutacji ciała potrzebne jest jakieś miejsce zmiany. Widzisz, jeżeli zamieniasz ciało ludzkie w zwierzęce to zmienia się kształt i budowa. Ale to tak jakbyś zamieniał nasze mięśnie i kości w ich. Za to kolor oczu zależy od pigmentów, a każda forma ma inne. Dlatego, teraz rozumiesz? - popatrzył na Vala, przestając gestykulować dłońmi.
- Teraz tak. Ale nadal nie rozumiem, po co nam to? - Sylweriusz pacnął się z otwartej dłoni w czoło.

- Dlatego, że w tej formie mogę spokojnie biec obok waszych koni, chyba nawet je wyprzedzić - wytłumaczył cierpliwie, jak małemu dziecku.

- Aaa, dobra, rozumiem.

- Cieszę się.

- Koniec gadki, jedzenie gotowe - przerwał im Havi i podał każdemu po podpłomyku.
Zjedli w ciszy, zapili wodą z bukłaków i podeszli do zwierząt.
- Sprawdźmy jak zareagują. Mogą poczuć zagrożenie, gdy zobaczą twoją postać - zauważył Val.
Sylweriusz przemienił się ponownie i podszedł ostrożnie do Labelli, która zarżała głośno. Chwilę mierzyli się spojrzeniami, po czym kot zbliżył się do niej i otarł się o jej przednie nogi z głośnym ,,miauuu!". Ta natomiast pochyliła się do zwierzęcia, na tyle ile pozwoliła jej uzda z lejcami, które były w rękach księcia i  trąciła go łbem. Mężczyźni uśmiechnęli się na ten widok. Val był dumny ze swojej klaczy za jej postawę, i tolerancję? Chyba tak można było to nazwać.
 Teraz nadeszła kolej na Leto, jego obawiali się bardziej, bo miał więcej opcji. Albo się go wystraszyć, albo uznać za smaczny kąsek. Valdrigue przywiązał Labellę do pobliskiego drzewa i sam stanął bliżej Haviego, by w razie czego pomóc w niebezpieczeństwie. Sylweriusz zbliżył się na odległość metra. Spróbował zrobić następny krok, gdy wierzchowiec zaczął niespokojnie wierzgać, o mały włos nie potrącając przy tym kota, który ledwo uskoczył.
- Leto! Spokój, ciii - spróbował go uspokoić Havi, ale z marnym skutkiem. Koń stanął dęba, przez co wyrwał wodze z ręki maga, który upadł na ziemię. Gdyby nie Val, który odciągnął go od zagrożenia, Leto zostawiłby kilka nieprzyjemnych śladów kopyt na jego ciele w miejscu, gdzie przed chwilą znajdował się jego tors.

Zwierzę zaczęło skakać i zbliżać się do mężczyzn, którzy nie chcieli go skrzywdzić, więc nie wyciągnęli broni ( Val ) lub byli zbyt oszołomieni, by się chociaż podnieść ( Havi ). Chwytając się ostatniej deski ratunku, Sylweriusz wskoczył na niego, wbił pazury w skórę konia i trzymał się go tak, podczas gdy Leto skakał, wierzgał, stawał dęba, byle tylko zrzucić go z grzbietu. Zaszło to nawet tak daleko, że zaczął nawet walić sobą w drzewa umiejętnie trafiając przy tym w trzymającego się go kurczowo kota. Ten jednak, mimo bólu nie poddawał się i wbił kły w kark konia. Ten zrobił coś, czego blondyn się nie spodziewał. Wybił się tylnymi nogami, stając tylko na przednich, przez co zwierzę na jego plecach straciło równowagę i punkt uczepienia, i przeturlało się po plecach konia uderzając z głośnym trzaskiem o ziemię.
Sylweriusz podniósł się chwiejnie na nogi, prawa przednia paliła tępym bólem, ale zignorował to. Zauważył, że znajdowali się w lesie, a nie na polanie z resztą. Zwrócił swój wzrok z powrotem na Leto. I wtedy jego przeciwnik zrobił po raz drugi coś niespodziewanego. Stanął  w bezruchu, chwilę patrzył na kota, który zdążył przyjąć pozycję obronną i powoli, niepewnie podszedł bliżej. Sylweriusz obnażył kły gotowy do ataku. Ale koń nie zaatakował tylko... schylił głowę. Stali tak  nieruchomo, jeden z napiętymi mięśniami, chcąc jeszcze chwilę wcześniej skoczyć i bronić się resztkami sił, drugi okazujący szacunek i poddaństwo.

Nagle Sylweriusz jakby zrozumiawszy ten gest, z głową uniesioną wysoko, ignorując ból nogi podszedł do przeciwnika na, według niego bezpieczną odległość i popatrzył mu w oczy. Kon uniósł wyżej głowę, by mieć oczy Sylweriusza naprzeciw swoich. Mierzyli się chwilę, chcąc wiedzieć, kto jest silniejszy. Pierwszy odwrócił wzrok Leto i zarżał cicho...

***
Udało im się uspokoić Labellę, która po odgłosach walki zaczęła wierzgać i rzucać się na wszystkie strony, byle tylko wyrwać się z więzów. Mieli właśnie iść szukać Sylweriusza i Leto, którzy zniknęli gdzieś w głębinie drzew przed nimi. Byli zaniepokojeni całym zdarzeniem, martwili się o Sylweriusza. W końcu nie często własny koń chce cię stratować, a potem jest się ratowanym przez wielkiego kota, w którego jest zamieniony  jeden z twoich towarzyszy, a potem ten znika uczepiony grzbietu mięsożernego konia. 
Doprawdy, teraz chyba nic już ich nie zdziwi. A przeżyli już demony, zamiany w bestie i wiele innych, długich i mrożących krew w żyłach historii.
Nagle usłyszeli jakiś hałas naprzeciw siebie. I jakie było ich zdziwienie, gdy zobaczyli koński łeb wychylający się z zarośli, potem większość ciała i opartego o lewy bok, słaniającego się kota, który wydawał świszczące odgłosy przy oddychaniu. Po chwilowym szoku rzucili się pędem w tamtą stronę. Val dotarł w samą porę, by złapać chwiejącego się niebezpiecznie Sylweriusza, który wpadł mu nieprzytomny w ramiona.

Wymienił zaniepokojone spojrzenie z Halvirem i podnieśli nieprzytomne zwierzę dalej, na polanę, gdzie zostawili swoje rzeczy oraz przywiązaną Labellę. Leto potruchtał za nimi.

- Połóżmy go tutaj - polecił Havi, zachowując trzeźwość umysłu.

Położyli go na środku polany, a potem uklękli po obu jego stronach. Halvir zaczął ostrożnie badać całe ciało Sylweriusza, a Val śledził jego ruchy w napięciu, gotowy pomóc.

- Hmm, poza wyczerpaniem ma lekki wstrząs mózgu i skręconą kostkę - zdiagnozował, pocierając w zamyśleniu brodę - Przynieś bandaże z mojej torby oraz maść.

Gdy Val wrócił z białymi kawałkami tkanin i przezroczystym słoiczkiem z zieloną mazią, mag sprawnie nałożył jej odrobinę, a potem zabandażował w miejscu zranienia. Przekręcił go na bok, tak by nie poruszyć zbytnio głową. Wzięli jeden z koców i przykryli go nim. Havi był tak zamyślony, że aż podskoczył, gdy poczuł czyjąś rękę na ramieniu.

- Zdrzemnij się, ja go popilnuję - powiedział Val.

- Dzięki - odpowiedział, wziął swoje przykrycie, rozłożył je przy jednym z drzew i usnął.

Val nie obudził go tej nocy, miał czas, by pomyśleć w ciszy i zastanowić się dlaczego przeszedł go znajomy dreszcz, gdy dotknął Halvira?
***
Nowy rozdział! Teraz będą dłuższe, ale rzadziej. Podoba wam się bardziej taki dialog z przerwami, czy bez? Bardzo proszę o opinie. W następnym rozdziale będzie więcej o Valu i Havim oraz tej (nie)pamiętnej nocy.
Ktoś poznał to zwierzę, w które zamienił się Sylweriusz? To zdjęcie:

Rozdział VII - Nic nie pamiętasz?


-  Al ... Val! - Obudziły go nawoływania i szturchania w ramię. Przez chwilę leżał w bezruchu, Dopiero po chwili uchylił powieki, ale szybko tego zaniechał. Czuł się tak, jakby właśnie wypił dwie beczułki wina samodzielnie. A trzeba było mu przyznać, że na ucztach trudno było go upić. Za drugim razem było lepiej, zamrugał kilka razy.


Srebrne kosmyki zaczęły łaskotać go po twarzy. Zaczął podciągać się do siadu, ale mięśnie odmówiły mu posłuszeństwa. Na szczęście silne ręce dźwignęły go w górę í ktoś wlał mu coś do gardła. Val nie protestował. Ba, nie miał do tego siły!  Ciepły płyn przyjemnie nawilżył spierzchnięte wargi i suche gardło. Czarnowłosy pił łapczywie, ledwo zapominając połykać przysmak, kaszląc od czasu do czasu i mocząc ubranie. Nagle naczynie, zostało zabrane od jego ust. Jęknął niepocieszony, a w odpowiedzi usłyszał:

- Pij powoli, a będziesz mógł pić, ile dusza zapragnie.

Kiwnął tylko głową. W odpowiedzi poczuł krawędzie naczynia i płyn, który tym razem był sączony powoli, w odpowiednich, według dającego ilościach.


Otworzył powoli oczy następny raz. Ujrzał twarz Halvira, który patrzył na niego współczująco.

- Lepiej? - zapytał. Zamrugał kilka razy i kiwnął głową twierdząco.

- Mogę wiedzieć, co mi się stało? - swojego głosu nie poznawał. Miał przeczucie, że gdyby nie ta woda, czy co to tam mu dał do picia byłoby gorzej. Skupił wzrok na Havim, który patrzył na niego zdezorientowany i zdumiony.

- Nic nie pamiętasz?  - zapytał go.

Rzeczywiście, teraz jak to powiedział to pamiętał, że kładł się spać,  a potem... obudził się.

- Ostatnie, co pamiętam to to, jak siedzieliśmy przy ognisku, a potem jak usypiałem.

- Aha - powiedział, a po chwili dodał: może to i lepiej.


Teraz to się przeraził nie na żarty. Z trwogą wypisaną na twarzy spojrzał w dół. Odetchnął z ulgą, zobaczywszy kajdanki na nadgarstkach. Nie przeżył by, gdyby zrobił coś komukolwiek. To, co dowiedział się po jednym razie w swoim zamku dostatecznie mu wystarczyło.

- Tłumacz - powiedział jedynie i spojrzał na Halvira wymownie. Mężczyzna skrzywił się. Zerknął ponad ramię młodszego, który również się odwrócił. Postać z uderzająco podobną czupryną chodziła obok ich koni.

- Naprawdę nic się nie stało - prawie podskoczył słysząc Havi'ego - po prostu niedźwiedź nas zaatakował.  Prawie cię stratował, na szczęście Sylweriusz w porę się zorientował.  Dobrze, że ma taki dobry węch -  Kłamał jak z nut. Miał tylko nadzieję, że Val łyknie tę bajeczkę. Albo chociaż pytań nie będzie zadawał.

- No... dobrze - powiedział w końcu. Kłóciłby się, gdyby nie łupało mu tak bardzo w skroniach.


Ale na usta cisnęło mu się jeszcze jedno zasadnicze pytanie.

- Jak to się stało, że się nie obudziłem? - zapytał i opadł na trawę, chciało mu się jeszcze spać. A tak właściwie to, ile on był nieprzytomny?

- Przyznaję się. Gdy się wczoraj kładłeś to wyglądałeś na zmęczonego, więc rzuciłem czar regenerujący, tylko, że skutkiem ubocznym jest to, że nie budzisz się przez określony czas - wyjaśnił Havi, wcale nie mijając się z prawdą.


Gdy tylko wrócił z Valem na rękach, położył go, przebrał i rzucił to zaklęcie, tylko z trochę innych powodów, niż atak wściekłego niedźwiedzia (który nawet w tym lesie nie żył, ale skąd Valdrigue mógł to wiedzieć?). Na szczęście Sylweriusz o nic nie pytał, byłby wtedy stracony.

Na całej linii. I choć smok mógł podejrzewać, co tam zaszło to postanowił wybadać grunt. Dlatego zostawił ich samych, gdy trzeba było się przygotować do podróży.


Val przespał cały dzień i noc, ale żaden z nich nie zamierzał go o tym informować.

- Aha, ile spałem w takim razie? - zapytał książę.

- Całą noc, mniej więcej. Obudziłem cię, bo trzeba ruszać...albo chociaż ustalić cel podróży.

- O czym rozmawiacie? - podskoczyli, gdy Sylweriusz zmaterializował się obok nich. Jak on potrafił przemieszczać się tak cicho było dla mężczyzn tajemnicą.

- Dobrze, że jesteś, siadaj - powiedział Havi. Sylweriusz posłusznie zajął miejsce po jego lewej stronie. Po prawej leżał z wpółprzymkniętymi powiekami Val.

- Po pierwsze, jeżeli nie chcesz nie musisz z nami jechać - blondyn pokręcił głową, zanim mag skończył mówić.

- Obudziliście mnie, jestem wam dozgonnie wdzięczny i chcę spłacić ten dług, w dodatku nie mam dokąd iść, więc ta podróż jest mi na rękę - wyznał.

- Ja się nie dowiedziałem niczego, ale obiecałem, że ci pomogę - brunet kiwnął głową.

- Hmm, a byliście już w Mestris? - zapytał Sylweriusz pocierając w zamyśleniu brodę - Przecież to stolica kraju magów. Może oni będą coś wiedzieć.


Havi zbladł nagle, ale żaden z towarzyszy tego nie zauważył. Byli zbyt pochłonięci przez myśli.  Na informacje o pomocy Val otworzył oczy, w którym błąkała się nadzieja.

- Nie byliśmy tam jeszcze, ale jeżeli się zgodzicie to możemy wyruszyć od razu.

- Nie wiem, czy to dobry pomysł - odezwał się Havi - Oni nie są zbyt przyjaźnie nastawieni do obcych - miał nadzieję, że to ich jakoś przekona.

- Rzeczywiście! Przecież z tamtąd pochodzisz! - wykrzyknął, nagle olśniony Val - Na pewno cię znają, więc nas wpuszczą!

- Wiesz, nie sądzę, żebym... - zaczął czarodziej, ale książę nie dał mu skończyć.

- To genialne! Zjemy, spakujemy się i możemy wyruszyć. Oczywiście, jeżeli chcecie w ogóle ze mną gdziekolwiek jechać - dodał pospiesznie.

- Nie martw się. Mówiłem, że pojadę, i już nas spakowałem.

- A ty Havi? - obaj czekali na wypowiedź maga. Ten westchnął jedynie, pomasował skronie, jakby wiedział, że to się skończy źle, a on będzie za to odpowiadał i powiedział:

- Zgoda, ale nie sądzę, żebym mógł poręczyć za dobra powitanie. Co się szczerzysz? - zapytał uśmiechniętego od ucha do ucha Valdrigue.


Brunet wzruszył ramionami.

- Wiedziałem, że się zgodzisz. Nie odmówił byś znalezienia jakiegoś artefaktu wysokiej jakości, a z tego co mi się zdaje to jest takich dość dużo w stolicy magów, nie sądzisz? - Havi zbył to milczeniem, pokręcił tylko głową z rezygnacją.


To się źle skończy, pomyślał tylko, zanim Sylweriusz wysłał go do lasu po chrust.


***

Jestem, trochę później niż miałam być, ale jest. Nie zostawię rozpoczętej historii bez zakończenia. Ja po prostu chcę mieć jakąkolwiek świadomość, że te wyświetlenia to nie jakieś zbłąkane duszyczki, serio. Już nie będę nikogo straszyć, przepraszam. Następny dłuższy.
Dałam go wcześniej, ale nie wiem czemu nie wyskoczył na początku tylko jeszcze przy kwietniu. Jeżeli ktoś go przegapił to przepraszam, radzę wchodzić do mnie na gogle, tam dodaję linka do posta.

niedziela, 19 czerwca 2016

Zmienność rozdział 10 KONIEC

 Gdy tylko przeszedł trochę dalej, został przyciśnięty do ściany przez silne ciało Samuela. Oplótł jego kark rękami i zatopił się łapczywie w jego ustach. Przygryzł dolną wargę i mocniej przywarł do ciepłego ciała kochanka.

Zaczęli badać swoje podniebienia i splatać języki w namiętnym tańcu. ich kroki były chaotyczne i co chwila potykali się wzajemnie, gdy zrucali kolejne części garderoby w drodze do sypialni.
Chcieli jak najszybciej dojść, być już blisko siebie. Gdy byli już w drzwiach Samuel złapał mocno za pośladki Nataniela i przyciągnął go do siebie. Blondyn poczuł sztywną erekcję bruneta przez jego i swoje spodnie, których nie zdążyli ściągnąć.Złapał się go mocno i oplótł nogami w pasie. Złączyli swoje usta w pocałunku pełnym pasji, a Samuel doniósł Nataniela i położył go delikatnie na łóżku.

 Zaczął jeździć opuszkami palców po torsie blondyna schodząc coraz niżej. Nataniel przygryzł jego płatek ucha i zassał się na nim. Samuel po chwili mocowania się z paskiem u spodni kochanka zdjął je i rzucił niedbale w kąt pomieszczenia. Przejechał palcem wskazującym po penisie blondyna, by zaraz potem chwycić go w całą dłoń i poruszać nią w górę i w dół.

Wytyczył mokrą ścieżkę językiem od obojczyków, by zrobić kółko obok lewego sutka i zassać się na nim. Nataniel schował głowę w zagłębieniu jego szyi i westchnął z rozkoszy.
- Jeszcze... - ponaglił mocno podniecony. Sam również nie próżnował, bo sam ściągnął spodnie z Samuela i zaczął stymulować dłonią członek kochanka.

Poruszali rękami w równym rytmie i po chwili ich ciała wygięły się w łuki, gdy nadeszło spełnienie. Ciężko dysząc, Samuel sięgnął do szafki obok łóżka i wyjął tubkę lubrykantu,
Popchnął delikatnie Nataniela na pościel i położył się na nim. Złączył ich usta, by zaraz oderwać się od jego warg, otworzyć butelkę i wylać niewielką ilość na swoje palce.

Zrobił kółko wokół wejścia blondyna, by zaraz zagłębić w nim palec wskazujący. Nataniel krzyknął cicho i zacisnął mimowolnie mięśnie przez nagłe wtargnięcie. Na chwilę zastygli w bezruchu, by zaraz potem Samuel poruszył delikatnie palcem, coraz szybciej i głębiej. Dołożył drugi palec. Zaczął nimi krzyżować, skręcać i wchodzić coraz śmielej w ciało kochanka. Blondyn zaczął wychodzić naprzeciw palcom, poruszając nieśmiało, z wahaniem biodrami. Gdy brunet dołożył trzeci palec trafił dość mocno w prostatę kochanka. Natanielowi zatańczyły mroczki przed oczami. Jęk rozkoszy wyrwał się z jego ust.

Samuel pogłaskał go po policzku i popatrzył w podekscytowane, głodne oczy. Oczy, w których zakochał się od pierwszego wejrzenia i był pewny, że to uczucie nie osłabło. Nasiliło się, można by rzec. pocałował go namiętnie, z brutalnością, dając Natanielowi znać, jak bardzo mu na nim zależy. Nie mogąc oddychać oderwali się od siebie, dość niechętnie.

Samuel wyjął palce, nasmarował swojego członka płynem i nakierował go na wejście blondyna. Przejechał nim między pośladkami chłopaka, by zaraz wejść w niego szybko i płytko.
- A-ach - wyrwało się Natanielowi. mimowolnie poleciała mu samotna łza z policzka. Zacisnął mięśnie i zaczął szybciej oddychać.
- Ciii.... Spokojnie - Samuel oparł ręce po bokach blondyna i wyszeptał mu do ucha uspokajające słowa.

Powoli, ale celnie poruszył się trafiając w czułe miejsce Nataniela, który mimowolnie wypchnął biodra do przodu. Zrobił to jeszcze raz i drugi, aż blondyn zaczął pod nim kwilić z przyjemności i oczekiwania na więcej.
- Och, błagam, szybciej - wyjęczał. Objął rękami szyję bruneta, a rękami pas, dając mu lepszy dostęp.
- Z przyjemnością - odpowiedział tylko i pogłębił penetrację.
Chwycił erekcję Nataniela, z której zaczęły się sączyć pierwsze krople nasienia. Poruszył się szybciej i zagłębił się w kochanku, aż po trzon. Coraz szybciej, nie przestając, choćby na chwilę
połączyli swe wargi w pocałunku pełnym pasji i zaufania, ale też niecierpliwości i chęci zaspokojenia siebie nawzajem.

Samuel zaczął poruszać dłonią i celnie trafiał w prostatę. Sam był już blisko spełnienie. To ciasne i ciepłe miejsce wewnątrz blondyna dawało mu niebywałą rozkosz. Znów trafił w prostatę. 

Nataniel rozpływał się pod dotykiem Sama. Za każdym razem, gdy ten trafił w ten jeden, szczególny punkt w jego wnętrzu czuł się tak, jakby zobaczył gwiazdy. Żar spojrzenia, jakim obdarowywał go kochanek topił go całego jak masło. Chciał więcej i więcej, ale kochał dawać rozkosz ukochanej osobie, dlatego co chwila zaciskał mięśnie na penisie Samuela coraz bardziej. Ciężki oddech i błoga mina przyprawiały go o dreszcze rozkoszy.

Znali swoje ciało i wiedzieli, czego nawzajem potrzebują. Byli jak ogień i woda, ale nie potrafili bez siebie żyć.

Nataniel poczuł zawroty głowy przy kolejnym, w jego mniemaniu najsilniejszym uderzeniu w splot mięśni i nie mogąc się już dłużej powstrzymać wygiął się w łuk i doszedł z bezdźwięcznym krzykiem na ich brzuchy. Zacisnął mocno mięśnie, przez co rozkosz wypełniła również ciało kochanka,który doszedł w jego wnętrzu. Wyczerpany opadł na Nataniela, którego mięśnie drgały z wysiłku. Sam`owi ostatkiem sił udało się zmienić miejsce i położyć się obok blondyna.

Ten odwrócił się w jego stronę,  przerzucił prawą rękę przez jego bok i wtulił się w zagłębienie jego szyi. 
- Kocham cię - Samuel wyszeptał te dwa specjalne słowa do ucha swojego ukochanego. były to słowa, których nie wypowiedział jeszcze do nikogo przedtem, nawet do matki, czy ojca. Było to zakochanie od pierwszego wejrzenia, przynajmniej dla niego, ale gdy go ujrzał  po raz pierwszy wiedział, że będzie tym jedynym. Nigdy nie zmieniłby swojej decyzji.
- Ja ciebie też - odpowiedział mu cichy, aczkolwiek stanowczy i pewny głos. Spojrzał w piękne niebieskie oczy Nataniela. Wyrażały szczerą miłość i troskę. Teraz wiedział na pewno, że postąpił dobrze. Ponieważ miał u swego boku osobę, która darzyła go takim samym, bezgranicznym uczuciem...

KONIEC

****************************************************************************************************
Tak, to rzeczywiście koniec Zmienności. Wiem, ze mi nie wyszła za dobrze, ale było to moje pierwsze w życiu opublikowane yaoi. Czuję do niego pewien sentyment, No cóż, Sam i Nat żyją sobie długo i szczęśliwie.
Mam nadzieję, że inne opowiadania mojego autorstwa będą lepsze i sprostają wymaganiom...

czwartek, 16 czerwca 2016

One shot: Grey Bat i Władca Ciem 2/2

Patrzył w osłupieniu na osobę, z którą, może nie bezpośrednio, ale walczył przez kilka ostatnich miesięcy. Był, no cóż... inny, niż sobie wyobrażał. Myślał, że będzie jakimś obleśnym staruchem, jak te czarne charaktery w bajkach dla dzieci. I na pewno nie śmiał się tak strasznie. Choć ten drwiący uśmieszek był denerwujący. Zreflektował się, jednak to nadal jego wróg. 
- Chcesz moje mirakulum? - wypalił pierwsze, co mu do głowy przyszło. Uśmiech poszerzył się. Irytujące!
- Muszę cię rozczarować. Pragnę tylko te od Czarnego Kota i Biedronki - Gdyby Xavier był kotem, pewnie by się zjeżył. Ale zamiast tego przeszedł go dziwny dreszcz. Nie chciał się nad nim głowić, więc zapytał ponownie:
- Więc po co ci jestem?
- Powiedzmy, że... potrzebuję towarzystwa.

Nietoperz prychnął wściekle. Nie miał zamiaru dotrzymywać temu baranowi towarzystwa, w żadnym tego słowa znaczeniu. Niech się odwali!
- Muszę cię rozczarować, ale spadówa! - ryknął i uderzył go z całej siły w brzuch. Ten zatoczył się lekko do tyłu pod wpływem siły uderzenia. Zachwiał się, ale utrzymał na nogach. Irytujące!
- Mam rozumieć, że będziesz się opierał. No cóż, i tak prędzej, czy później się złamiesz. Przyjdę do ciebie pokazać ci twoje nowe pokoje  - powiedział i wyszedł.

***

Teraz jego ,,pokojem" był duży salon z sofą i kilkoma fotelami, łazienka w jasnozielonym kolorze i sypialnia koloru kawy z mlekiem. W środku znajdowało się łóżko, szafa i biurko.

Do tego jego największy wróg obrał sobie za cel spędzanie z nim każdej wolnej chwili.
- Chcesz w coś zagrać? - zapytał pewnego razu Władca Ciem. Z braku innych zajęć Xavier zgodził się. 
- HA! Wygrałem! - wykrzyknął po kilku minutach, gdy zaszachował czarnego króla wroga.
Musiał przyznać, że w niektórych momentach Władca był miły i nawet... czuły? Trudno było tak nazwać osobę, która potrafiła zrobić tyle zła. Czasami, gdy Biedronce i Kotu udało się pokrzyżować mu szyki był oschły, zimny i obojętny w stosunku do Nietoperza. To sprawiało, że Xavier odczuwał dziwne uczucie w sercu, ale nie mógł go zidentyfikować. Prawdopodobnie nie chciał.Władca Ciem wstał, poukładał figurki na swoje miejsca i ruszył, by odłożyć je na miejsce. Niechcący otarł się o ramię wciąż siedzącego Xaviera. Obu przeszył dziwnie przyjemny dreszcz

Pewnego razu nawet otworzyli się przed sobą. Xavier opowiedział mu jak to się stało, że w ogóle tu wylądował. Stracił rodziców w pożarze w wieku dwunastu lat, trafił do sierocińca. Dorastał samotnie, bowiem nie było nikogo w jego wieku z kim mógłby się zaprzyjaźnić. Jedynie zwierzęta dotrzymywały mu towarzystwa i dlatego postanowił zostać weterynarzem.

Gabriel ( bo tak miał na imię Władca Ciem) ujawnił przed nim swoją tożsamość i opowiadał jak samotnie po śmierci żony wychowywał Adriena. Xavier był zdumiony tym, że najgorszym wrogiem Biedronki i Kota jest ojciec przyjaciela. Podobno pod latarnią najciemniej.


Wypili przy tym kilka butelek whiskey i gdy Gabriel próbował wstać upadł na Xaviera.  Niebieskie oczy spotkały się z tymi brązowymi. Nietoperz nie wiedział kiedy, ale zjechał wzrokiem na pełne usta starszego mężczyzny i zapatrzył się na nie. Pod wpływem impulsu zbliżyli się do siebie jeszcze bardziej i złączyli swoje wargi w pocałunku, nieśpiesznym, czułym i przepełnionym niewypowiedzianymi emocjami. Ale nagle Xavier przerwał pocałunek, odskoczył jak oparzony i wybiegł z pokoju. Zamknął się w łazience i próbował zrozumieć, dlaczego inna część ciała zareagowała....

Przełomem była nieobecność Gabriela. Xavier martwił się, ponieważ mężczyzna zawsze przychodził do niego wieczorem. Tym razem nie było go już drugi dzień. Odkrył, że martwi się czy nic mu nie jest, może coś się stało. Te myśli prześladowały go cały czas. Nie mógł zasnąć, chodził w kółko i rozmyślał o swoich uczuciach. Powinien go nienawidzić, ale gdy patrzył na te piękne oczy, pełne usta zatracał się. Chciał zajmować jego czas. Chciał, by skupiał na nim swoją uwagę.  Uświadomił sobie coś. Chyba się zakochał...

***

Usłyszał szczęk klucza. Natychmiast wstał z miejsca i w dwóch krokach dotarł  do drzwi. Zobaczył go. Postać odzianą w czerń. Nie mógł powstrzymać ulgi i euforii jaka nim w tej chwili zawładnęła. Rzucił mu się na szyję, niemal go przewracając. Gabriel objął go niepewnie.
- Tęskniłeś? - zapytał na wpół zaskoczony, na wpół rozbawiony, ale i ... szczęśliwy. Nie wiedział czemu.
- Tak - padła cicha odpowiedź. Nie wiedział czemu to powiedział. Zdjęło go przerażenie. Co jeśli Gabriel go wyśmieje?
- Ja też - odpowiedział. Byli szczęśliwi tylko tym, że czuli bliskość swych ciał. Zakochali się w sobie nie wiedząc kiedy.
Tą noc spędzili razem. Nic nie mówili. Po prostu leżeli przytuleni do siebie. A Gabriel zrozumiał.
***

Byli już ze sobą kilka miesięcy. Xavierowi udało się namówić Gabriela, by poszedł do Biedronki, Kota i mistrza Wu. Adrien był zszokowany przez wiadomość, że to jego ojciec okazał się Władcą Ciem. Udało im się usunąć zło z mirakulum motyla i teraz mało kto pamiętał, czym było niebezpieczeństwo. 

***


Wpadł z nim gwałtownie na łóżko. Pocałował go namiętnie. Chciał mu pokazać, że to on prowadzi w tym związku. Dotknął delikatnie jego policzka i przesunął po nim palcami. Wplótł je w te czarne, miękkie włosy, które przynosiły mu na myśl smołę. Maź, która go pochłaniała.           
Xavier spojrzał w oczy Gabriela. Znalazł tam zwykłą obojętność, tą która przyniosła mu już tyle bólu i cierpienia, ile nie przyniosła mu nawet strata rodziców i wszystkiego, co się dla niego liczyło. Lecz było w nich również coś niebezpiecznego, niepokojącego, ale przyjemnego.

Oplótł jego kark rękami przyciągając bliżej siebie. Poczuł jak język Gabriela liże płatek jego ucha. Jęknął, gdy mężczyzna zaczął ssać miejsce za nim, a ręką pogładził jego udo przez materiał spodni. Przesunął się odrobinę do tyłu i trochę nieudolnie odpiął guziki w koszuli Gabriela.

Ściągnął ją z niego i zaczął mocować się z rozporkiem. Rozpiął go i jego oczom ukazała się imponujących rozmiarów, stercząca dumnie na baczność erekcja mężczyzny.

Gabriel zdążył już rozprawić się z jego podkoszulkiem i również wziął się za pasek, który przytrzymywał jeansy w pasie. Choć członek pulsował boleśnie to nie chciał niczego przyśpieszać. Chciał dać Xavierowi - osobie, która mu zaufała dać jak najwięcej przyjemności. Spuścił jego spodnie w dół razem z bokserkami. Wziął do ręki erekcję kochanka i poruszył nią w górę i w dół. Z ust Nietoperza wyrwał się jęk przyjemności. Wypchnął biodra do przodu po więcej. Kciuk zatoczył koło na główce penisa młodszego mężczyzny i skubnął napletek.
 
- W-więcej...! Szyb-bciej... - wycharczał czując, że jest już na granicy. Gabriel spełnił prośbę
poruszając ręką w górę i w dół. Przygryzł delikatnie prawy sutek chłopaka i usłyszał krzyk. Moment później poczuł ciepły płyn na ręce. Jego erekcja bolała coraz bardziej i doszedł do wniosku, że jeśli szybko czegoś z nią nie zrobi to będzie źle z Xavierem.

Jego mięśnie drżały z przebytego orgazmu. Czuł się wspaniale, ale wystarczyło, że spojrzał w zamglone podnieceniem i chciwością oczy Gabriela, by znów się podniecił. Zauważył jego wzwód i oblizał spierzchnięte wargi. Przełknął ślinę.

Położył się na satynowej pościeli i rozłożył szerzej nogi. Zobaczył głód w oczach Gabriela, który podszedł bliżej. Ten sięgnął do szafki obok łóżka i wyjął tubkę płynu. Otwarł ją i Xavier poczuł truskawki. Nie spuszczając wzroku z chłopaka wylał trochę cieczy na palce.
Zawahał się.
- Jesteś pewny? Potem już nie przestanę - ostrzegł go. Odpowiedziało mu objęcie za kark i namiętny pocałunek. Otwarł wargi i jego język splótł się z tym Xaviera. Badali swoje podniebienia i mieszali swoją ślinę. Oderwali się od siebie dopiero, gdy nie mogli złapać tchu.
 
- Kocham cię. Dobrze o tym wiesz i mam nadzieję, że czujesz to samo - skończył i czekał na odpowiedź. W środku, aż go skręcało z niepokoju. Co jeśli jednak go nie kocha? Nic do niego nie czuje? Chce tylko kontaktu fizycznego?
- Ja też cię kocham  - przyszła odpowiedź. W jego głowie słowa wciąż odbijały się echem. Nic nie mógł poradzić na szeroki uśmiech, który wpełzł mu na twarz pod wpływem szczęścia.
Gabriel zatoczył koło wokół anusa Xaviera, a ten zadrżał po wpływem dotyku. Wsadził opuszek, a po chwili resztę.

Nietoperz krzyknął cicho przez nagłe wtargnięcie. Czuł dyskomfort, ale znośny. Poruszył delikatnie biodrami na próbę. Gabriel dołożył następny palec i następny. Poruszył się delikatnie i nie napotykając zbytniego oporu ze strony Xaviera poruszył nimi powoli. Chłopak jęknął i wygiął się w łuk.  Dziwne uczucie rozlało się w jego wnętrzu. Przyjemne. Chciał więcej. 

Gdy Gabriel uznał, ze jest już dość dobrze rozciągnięty wyjął powoli palce i  rozsmarował lubrykant na swoim penisie. Nakierował swoją męskość na wejście Xaviera wszedł w niego jednym szybkim ruchem. Chłopak krzyknął i wygiął się w łuk. Z oczu poleciała mu samotna, niechciana łza, którą Gabriel szybko starł kciukiem. Dał mu chwilę, by się przyzwyczaił samemu próbując nad sobą zapanować. Był w siódmym niebie. Ciepłe i lekko ciasne wejście Xaviera pobudzało jego zmysły na najmniejszy ruch. Ledwo powstrzymał się, by nie dojść za wcześnie.

Poruszył się delikatnie. Biodra Xaviera drgnęły i wpadli w rytm. Penis Gabriela wchodził coraz głębiej i zahaczał co chwila o jego prostatę, a on poruszał biodrami w rytm pchnięć. Oplótł go nogami w pasie i dał mu głębszy. Nagle nadeszła. Eksplozja. Odchylił głowę do tyłu i jęknął przeciągle. Spiął wszystkie mięśnie i przycisnął się z całej siły do Gabriela. Opryskał ich brzuchy i stracił siły. Pod wpływem zaciśnięcia mięśni Gabriel znalazł się na granicy. Poruszył się jeszcze kilka razy i również wystrzelił we wnętrzu Xaviera i opadł na niego. Ostatkiem sił wyszedł z niego i położył się obok. Przytulił się do rozgrzanego jeszcze ciała kochanka i wyszeptał:
- Kocham cię - były to słowa przeznaczone tylko do uszu jego Nietoperza.
- Ja ciebie też - odpowiedział mu cichy szept z ochrypłego gardła.
Przykrył ich kołdrą, wtulił się jeszcze bardziej i dołączył do ukochanego w świecie snów...
***
Napisałam! To chyba jedno z najdłuższych opek jakie zrobiłam.
Chcę tylko powiedzieć, że stwierdziłam iż Zmienność mi średnio wyszła. Pisałam ją na szybko i niedokładnie. Biorę je pod warsztat, żeby nie było niedomówień.
Aha! Jeszcze jedno. Od 23 czerwca jestem na wakacjach w Bułgarii do 4 lipca i nie wiem, czy będzie tam internet. Dobrze, że chociaż w telefonie mam go niewyczerpany limit. Jeżeli komórka nawali za granicą, to na wszelki wypadek spróbuję dodać kilka notek wcześniej bądź później.
BARDZO proszę o komentarze. Jeżeli przynajmniej 5 nie pojawi się pod tym postem to obawiam się, że nie będę kontynuowała pisania. A bardzo nie chcę tego robić, naprawdę. Komy mają być od INNYCH osób!