piątek, 22 lipca 2016

Life Is Strange - Grahamscott One Shot

***
Heloł, witam wszystkich czytelników! Ostrzegam, że w tym one shocie możecie się spodziewać (tak jakby) spoilerów z gry "Life is Strange". Zatem, jeśli ktoś gra/zamierza grać, wybaczcie.
***

Warren zmierzał do swojego pokoju, trzymając dłonie w kieszeniach. Spojrzał na drzwi pokoju 111 i westchnął cicho. Usłyszał dobiegającą stamtąd rozmowę Nathana z jakąś dziewczyną. Niby nic takiego, Nathan mógł sobie rozmawiać z kim chce, ale tym razem... Chłopak poczuł dziwne ukłucie w sercu. Potrząsnął głową. Niemożliwe, aby był zazdrosny. Przecież zaledwie dwa dni temu chciał go pobić, chroniąc Max... Jego przyjaciółkę, niedawno jeszcze sympatię. Postanowił dać sobie z nią spokój, zrozumiał, że nic z tego nie będzie.
"Weź się w garść, Warren. Nie kochasz Prescotta."
Przełknął ślinę i skierował się do pokoju 109 - jego "królestwa". Usiadł przed komputerem i jak zwykle zaczął grać w swoją ulubioną grę, jednak tym razem nie potrafił się skupić. Przed oczami miał tylko twarz Nathana.
- Co jest z tobą nie tak, Graham? - mruknął do siebie, potrząsając znów głową. Dlaczego nie mógł przestać o nim myśleć? Niemożliwe, żeby się w nim zakochał. Sam aż się roześmiał na tę myśl, chyba próbując depresyjnie się pocieszyć. Przejechał dłonią po włosach, wzdychając cicho. Po jakimś czasie dostał SMS od Max.

Od: Max
Warren, musisz mi pomóc. Czy Nathan jest w swoim pokoju? To bardzo ważne.

Do: Max
Jeszcze godzinę temu tam był. O co chodzi?

Od: Max
Nieważne, Warren. Później ci opowiem. Czy Nathan jest tam TERAZ?

Warren pokręcił głową. Wstał z krzesła i podszedł do drzwi. Już miał naciskać klamkę, kiedy usłyszał rozmowę dobiegającą z korytarza. Nieładnie podsłuchiwać, ale...

- Nathan... Otwórz drzwi. - Chłopak zdziwił się. Czyżby słyszał pana Jeffersona? Nie usłyszał odpowiedzi Prescotta, jednak słyszał, jak Jefferson coraz bardziej się irytuje. Po chwili do jego uszu dobiegło kopnięcie w drzwi (pewnie ze strony nauczyciela), głośne warknięcie i coraz cichsze tupanie butów. Kiedy tupanie ustało, brunet po cichu wyjrzał ze swojego pokoju i podszedł pod drzwi Prescotta, nie zauważając nigdzie żywej duszy. Pod drzwi wsunięta była mała karteczka z napisem
"Jeszcze pożałujesz, Prescott. Kiedy z tobą skończę, nikt cię nie znajdzie." Warrena aż przeszły ciarki. Schował kartkę do kieszeni i usłyszał dźwięk przychodzącego SMS.

Od: Max
Halo? Warren?

No tak. Chłopak usłyszał przewracające się różne rzeczy i przekleństwa ze strony Nathana. Zdecydowanie był w swoim pokoju.

Do: Max
Kret siedzi w norze, Max.

Do: Max
Ale mam pewną informację, która może ci się przy...

Nie. Nie wysyłaj. Brunet postanowił sam zbadać sprawę pomiędzy Jeffersonem a Prescottem.

 Od: Max
Ech... Dzięki, Warren. Odezwij się, jakby się stamtąd ruszył.

Do: Max
 Pewnie.

W tym momencie drzwi otworzyły się z impetem. Graham aż podskoczył, ledwo nie upuszczając telefonu.
- Co ty do cholery robisz przed moim pokojem, Graham? - kiedy chłopak usłyszał ten władczy głos, zrobiło mu się cieplej na sercu. Nie! Nie może tak być!

- Ja... - wybełkotał Warren, gorączkowo szukając wymówki. Nathan wpatrywał się w niego swoimi niebieskimi oczami, krzyżując ręce, co jeszcze bardziej utrudniało sytuację. Jego oczy były jak głębokie morze, w którym chłopak się utopił.

- Argh... Nieważne. Posuń się, nerdzie. - warknął Prescott. Dotknął jego klatki piersiowej, odsuwając go. Brunet przysiągłby, że niebieskooki się zarumienił. A może to tylko omamy spowodowane zauroczeniem... Chłopak zmierzał już w stronę wyjścia, ale nagle odwrócił się w stronę Warrena. W jego oczach można było dostrzec lekkie przerażenie.

- Słyszałeś coś... Albo widziałeś kogoś, zanim tu przyszedłeś? - spytał nerwowo.
Brunet odchrząknął.

- Tak, znaczy nie... Znaczy... - Chłopak podszedł bliżej szatyna. Położył mu dłoń na ramieniu, wprawiając Nathana w lekkie osłupienie. Otworzył on usta, próbując coś powiedzieć, jednak nie mógł wydać z siebie dźwięku. Zarumienił się lekko.

- Lepiej unikaj Jeffersona. - mówiąc to, Warren wyciągnął pomiętą kartkę z kieszeni i włożył ją w dłoń Nathana. Poklepał go lekko po ramieniu i uśmiechnął się. Skąd wzięło się w nim tyle odwagi?

Niebieskooki odchrząknął, strącił dłoń bruneta i zmiął kartkę w pięści.
- Będę robił co chcę, nic ci do tego, Graham. - burknął. - I dla twojego dobra... - syknął, nachylając się nad uchem chłopaka, co wprawiło go w zakłopotanie. Zaczął się rumienić. - Zajmij się swoimi sprawami.

Po tych słowach odsunął się, splunął prosto pod nogi brązowowłosego i wyszedł z internatu.
Nawet nie przeczytał treści kartki, cisnął papier na ziemię.
"Co jest, Nathan? Uspokój się. Niemożliwe, żeby ten nerd cię pociągał."
Chłopak pokręcił głową i udał się do sali pana Jeffersona.
Warren wyjrzał przez okno. Nathan kieruje się do Blackwell. Nie posłuchał go. Czyli się nie zarumienił i ma go gdzieś. Kolejna osoba, która nie odwzajemnia jego uczuć...
Chociaż, może Max zmieni zdanie.

Do: Max
 Wyszedł. Powiesz mi w końcu, o co chodzi?

Od: Max
Świetnie! Zaraz tam będziemy z Chloe. Pisałam już, że powiem ci później.

Brunet westchnął. Czego one tak chcą od Prescotta? Może sam powinien to sprawdzić.
Na szczęście drzwi do jego pokoju były otwarte. Zakradł się do środka. Po krótkich poszukiwaniach znalazł za kanapą telefon niebieskookiego. Schował go do kieszeni i wrócił do swojego pokoju.
Nawet jeśli Max będzie on bardziej potrzebny niż jemu, musiał się dowiedzieć czegokolwiek o Nathanie. Hasło do telefonu było dość proste - większość osób ma za hasło datę urodzenia. A on akurat był dobrze poinformowany.

- On bierze narkotyki... Mogłem się tego spodziewać. - mruknął chłopak po szybkim przeszukaniu SMS-ów. Wrócił do pokoju szatyna i odłożył komórkę za kanapę. Poszedł do siebie i położył się na łóżku.
Około 22:00 usłyszał krzyk i ciche, męskie łkanie. Wybiegł ze swojego pokoju. Na podłodze leżał Prescott i był wyraźnie poobijany, zwijał się z bólu. Z nosa lała mu się krew. Szeptał tylko "Proszę, przestań..." Nad nim stał Jefferson. Warren oczami wyobraźni widział pianę toczącą się z ust nauczyciela. Wyglądał naprawdę przerażająco, kopiąc szatyna i powtarzając cały czas "Skończysz gorzej niż Rachel! Nikt cię nie znajdzie!" i śmiejąc się jak psychopata. Pot lał się z jego czoła. 
Nawet nie zauważył, jak brunet wybiega z pokoju. Chłopak najpierw zrobił zdjęcie swoim telefonem, aby mieć dowód na fizyczne znęcanie się nad uczniem. Słysząc charakterystyczny dźwięk robionego zdjęcia, Jefferson opanował się. Spojrzał na Warrena i powiedział tylko: "Pokaż to komuś, a będziesz następny", po czym wybiegł z internatu.
- Nathan... Nathan, słyszysz mnie? Odezwij się... - do oczu chłopaka napłynęły łzy. Zauważył, że klatka piersiowa szatyna podnosi się i upada. Uff, żył. Graham wziął go na ręce i zaniósł do jego pokoju. Położył go na łóżku i pogładził jego policzek. Nagle oczy Prescotta otworzyły się.
- Dz-dziękuję, Warren... - uśmiechnął się słabo. Brunet odwzajemnił uśmiech i pocałował go w policzek. Niebieskooki nie opierał się.
- Dobranoc, Nathan. - powiedział cicho Warren i wyszedł z pokoju.

* Następnego dnia *

Dziś wieczorem. Impreza Końca Świata, organizowana przez Klub Vortex, do którego należał Nathan. Warren postanowił na nią pójść i wyznać chłopakowi swego serca uczucia. Może nie mieli najlepszego startu, ale chłopak wierzył, że po wczorajszej akcji uczucia Prescotta do niego są podobne. Przygotowywał się cały dzień. Na imprezie lekko się upił, ale nigdzie nie widział niebieskookiego. Nie było też pana Jeffersona. Chłopak połączył wątki. Szybko wyszedł z imprezy. Zdążył zauważyć odjeżdżający samochód nauczyciela... i Nathana w środku. Ciśnienie mu podskoczyło. Rzucił się do swojego samochodu, nie zważając na wpity alkohol, i ruszył w pogoń za nauczycielem. Zatrzymali się przy jakiejś stodole. Max mu coś o niej opowiadała... Przez chwilę nie wychodzili z pojazdu. Warren zatrzymał się w bezpiecznej odległości i szybko napisał do przyjaciółki.

Do: Max
Ostatnio mi mówiłaś coś o stodole... Co się w niej kryje?

Od: Max
Ciemnia... Tam Rachel prawdopodobnie została zamordowana. Po co ci to wiedzieć?

Do: Max
Nieważne. Mam kłopoty.

Od: Max
Co? Warren, o co chodzi? Gdzie jesteś?

"Nagle zaczęła się mną przejmować...". Chłopak westchnął i zadzwonił na policję.
Po powiadomieniu policjantów, Graham usłyszał otwierane drzwi samochodu. Wychodzili.
Jefferson chciał zabić Nathana. Brunet nie wiedział, co ma robić. W jednej ze skrytek w samochodzie znalazł młotek. Zawsze coś. Wyszedł po cichu z samochodu i skierował się do stodoły. Zauważył otwartą metalową klapę i jakieś tajemne przejście prowadzące w dół schodów. Chłopak podszedł bliżej i nie widząc nikogo, zszedł w dół. Za przezroczystą kotarą usłyszał głos Jeffersona.
- Teraz zapłacisz za to, że nie dopilnowałeś Ciemni tak jak powinieneś. I za to, że ciekawska Max Caulfield razem ze swoją punkową przyjaciółką znalazły Rachel. Której by nie znalazły, gdybyś jej nie zabił.
- Nie chciałem jej zabić... Przepraszam... Nie rób mi krzywdy... - zapłakał Nathan.
Warren zacisnął mocniej palce na młotku. Nie mógł patrzeć na ból kochanej osoby. Spojrzał za kotarę. Jefferson stał tyłem do niego. Idealny moment. Chłopak podbiegł do nauczyciela i z całej siły uderzył go młotkiem w głowę. Nieprzytomny mężczyzna runął na ziemię. Prescott miał związane taśmą ręce i nogi. Leżał na ziemi. Graham szybko go uwolnił, akurat kiedy przyjechała policja. Brunet wszystko wyjaśnił policjantom, pokazał zdjęcia i dowody, których akurat w Ciemni nie brakowało. Po jakimś czasie chłopcy wrócili do samochodu. Warren zaproponował Nathanowi podwiezienie do internatu, na co ten się zgodził. Droga minęła w niezręcznej ciszy.
Po wejściu do budynku, szatyn skierował się do swojego pokoju, a brunet wszedł za nim.
- Czego tu chcesz, nerdzie? - burknął Nathan.
Warren uśmiechnął się szeroko, zamykając drzwi. Tak, był gotowy. I czuł, że niebieskooki też był.
Rzucił chłopaka delikatnie na jego łóżko. Brązowooki położył się na nim i zaczął całować jego szyję. Wściekły rumieniec wpełzł na twarz Nathana, tak samo, jak ręce, które zaczęły badać całe jego ciało. W dodatku Prescott w ogóle się nie opierał, co więcej - podobało mu się to. Graham pocałował go delikatnie i szepnął słodko do jego drżącego ucha:
- Ciebie...

 ***
Właśnie napisałam pierwszego w swoim życiu one shota z yaoi. Akatsuki mnie zaraziła. To wszystko przez CIEBIE! (Czuję się zaszczycona ;) )Dobra, nieważne. Mam nadzieję, że się podobało. Macie jakieś ulubione męskie shipy właśnie z gier albo seriali? Piszcie, na pewno spojrzę. A może chcielibyście jakiś one shot napisany przez nas z ulubionym pairingiem? Niuch niuch, czuję konkurs... ( Mamy podobne myśli... niektóre)
Mam nadzieję, że ten one shot się podobał. Nie jestem najlepsza w pisaniu takich rzeczy, więc jak macie jakieś uwagi, to postaram się do nich zastosować :)
Pozdrawiam, Cosstka
A ja powiem, że wprowadziłam drobne zmiany, ale w niektórych miejscach się rozpłynęłam w zachwytu, za dużo cukru... Spell of love koło 26-29 lipca.
Pozdrawiam, Akatsuki

środa, 13 lipca 2016

Rozdział VIII - Miauuu!


Dla tych, co nie czytali ostatniego postu  - znajduje się pod tym.
***
- Nie zapomnieliście o czymś? - odezwał się Halvir, gdy zdążyli rozpalić ognisko i usiąść wokół niego na trawie. Dali właśnie podpłomyki z wczoraj na metalowej tacy nad ogień, by je podgrzać i móc zjeść w końcu jakiś ciepły posiłek.
Popatrzyli na maga w niezrozumieniu. Ten pomasował swoje skronie z rezygnacją. Dlaczego nie używali mózgu, jeśli go mieli?Mag zadawał sobie to pytanie już któryś raz z kolei. Postanowił ich oświecić.

- Jak zamierzacie się tam dostać skoro – wskazał na Sylweriusza – jest nas trzech,a – teraz na konie, które stały uwiązane niedaleko nich – koni tylko dwójka?
Olśnienie nadeszło.
"Nareszcie!" krzyczał w myślach mag. Val uśmiechnął się krzywo, rozumiejąc, przyczynę niepokoju srebrnowłosego, a smok wzruszył ramionami, jakby to było nic, a przecież to on powinien się najbardziej martwić. Prawda?
- Coś wam przeszkadza? - zapytał blondyn. Prychnęli jednocześnie i odwrócili się do siebie. Chyba teraz nadawali na tych samych falach. I każdy, nawet rozwścieczony smok miałby trudności z przerwaniem ich dialogu ( a mieli jednego (jeszcze nie wściekłego) pod ręką).

-To rzeczywiście problem – stwierdził Val.

- Ale w czym problem? - dopytywał się Sylweriusz.

- Nie znajdziemy w środku lasu żadnego konia, nawet osła – Havi rozłożył bezradnie ręce, chcąc pokazać swoją niemoc - W prawdzie Leto uniósłby dwie osoby, ale nie wiem jak zareaguje....

- Ale ja chyba wiem, co... - Sylweriusz podniósł rękę chcąc jakoś zwrócić uwagę towarzyszy, ale ci jakby byli w transie.

- ...Do tej pory jedyną osobą, która go dotknęła, ba, zbliżyła się byłeś ty. Nie wiem, co mu zrobi, nie specjalizuję się w magii leczącej odcięte kończyny – kontynuował swój wywód niczym niezrażony srebrnowłosy. Val pokiwał głową na znak, że rozumie. Obaj westchnęli jednocześnie z rezygnacją, przysłowiowo wywołując wilka z lasu.

- Halo! - ryknął już nieźle wkurzony tym ignorowaniem jego osoby Sylweriusz. Czemu musieli się zgadzać akurat wtedy, gdy on znał  dużo prostsze rozwiązanie?

- Sylweriuszu, nie widzisz, że myślimy jak ci pomóc byś jednak z nami pojechał? - zapytał Val nawet się do niego nie odwracając. Tylko dolał oliwy do ognia.

- Zamknijcie jadaczki, odwróćcie się do mnie i obejrzyjcie to, co mam do pokazania! - wydarł się na nich z niebezpieczną nutką w głosie. Wykonali polecenia bez sprzeciwów, rozumiejąc swoją sytuację.
Sylweriusz odetchnął głęboko i odszedł kawałek od nich.  Dawno tego nie robił, ostatni raz był... no, ostatnio. Zamknął oczy, skupił się, co wcale nie było łatwe, po wyprowadzeniu go z równowagi i zgiął wpół. Zasyczał cicho, czego nie mogli usłyszeć. Po chwili stało przed nimi zwierzę przypominające kota, tylko większe o złotym, w niektórych miejscach wręcz rudym futrze i szarych oczach z pionowymi źrenicami. Uszy zakończone były stojącymi, czarnymi włosami.
A oni siedzieli tam nadal, z otwartymi jadaczkami i niedowierzali własnym oczom. W tym czasie zwierzę zdążyło podejść do nich i otrzeć się o nogi Vala, wydając z siebie cos co brzmiało jak mruczenie pomieszane z głośnym ,,Miauuu!". Ten podniósł go ostrożnie na ręce i popatrzył mu w oczy. Kot polizał go w policzek szorstkim językiem i wyskoczył zwinnie z objęć księcia. Wylądował na ziemi, przeszedł kawałek i napiął mięśnie. Po chwili przed nimi, znów w ludzkiej postaci, stał uśmiechnięty od ucha do ucha Sylweriusz.

- Podobało się? - zapytał z psotnymi iskierkami w oczach.

- Dlaczego nam nic nie powiedziałeś? - zapytał z udawanym wyrzutem Havi, który jako pierwszy wyrwał się z amoku. Blondyn popatrzył na niego z ukosa, wzruszył ramionami - robił to ostatnio bardzo często - i odpowiedział:

- A daliście mi szansę? - mag był na tyle przyzwoity, by spuścić głowę z zażenowanie, podobnie jak Val - W dodatku nie pytaliście - dodał lakonicznie.

- Wow, ale fajne. Mogę zapytać, dlaczego za każdym razem, gdy cię widzę w innej formie to masz inne oczy? - zainteresował się książę.
- Taka jest zasada - odpowiedział, brunet popatrzył na niego wyczekująco, więc kontynuował - W transmutacji ciała potrzebne jest jakieś miejsce zmiany. Widzisz, jeżeli zamieniasz ciało ludzkie w zwierzęce to zmienia się kształt i budowa. Ale to tak jakbyś zamieniał nasze mięśnie i kości w ich. Za to kolor oczu zależy od pigmentów, a każda forma ma inne. Dlatego, teraz rozumiesz? - popatrzył na Vala, przestając gestykulować dłońmi.
- Teraz tak. Ale nadal nie rozumiem, po co nam to? - Sylweriusz pacnął się z otwartej dłoni w czoło.

- Dlatego, że w tej formie mogę spokojnie biec obok waszych koni, chyba nawet je wyprzedzić - wytłumaczył cierpliwie, jak małemu dziecku.

- Aaa, dobra, rozumiem.

- Cieszę się.

- Koniec gadki, jedzenie gotowe - przerwał im Havi i podał każdemu po podpłomyku.
Zjedli w ciszy, zapili wodą z bukłaków i podeszli do zwierząt.
- Sprawdźmy jak zareagują. Mogą poczuć zagrożenie, gdy zobaczą twoją postać - zauważył Val.
Sylweriusz przemienił się ponownie i podszedł ostrożnie do Labelli, która zarżała głośno. Chwilę mierzyli się spojrzeniami, po czym kot zbliżył się do niej i otarł się o jej przednie nogi z głośnym ,,miauuu!". Ta natomiast pochyliła się do zwierzęcia, na tyle ile pozwoliła jej uzda z lejcami, które były w rękach księcia i  trąciła go łbem. Mężczyźni uśmiechnęli się na ten widok. Val był dumny ze swojej klaczy za jej postawę, i tolerancję? Chyba tak można było to nazwać.
 Teraz nadeszła kolej na Leto, jego obawiali się bardziej, bo miał więcej opcji. Albo się go wystraszyć, albo uznać za smaczny kąsek. Valdrigue przywiązał Labellę do pobliskiego drzewa i sam stanął bliżej Haviego, by w razie czego pomóc w niebezpieczeństwie. Sylweriusz zbliżył się na odległość metra. Spróbował zrobić następny krok, gdy wierzchowiec zaczął niespokojnie wierzgać, o mały włos nie potrącając przy tym kota, który ledwo uskoczył.
- Leto! Spokój, ciii - spróbował go uspokoić Havi, ale z marnym skutkiem. Koń stanął dęba, przez co wyrwał wodze z ręki maga, który upadł na ziemię. Gdyby nie Val, który odciągnął go od zagrożenia, Leto zostawiłby kilka nieprzyjemnych śladów kopyt na jego ciele w miejscu, gdzie przed chwilą znajdował się jego tors.

Zwierzę zaczęło skakać i zbliżać się do mężczyzn, którzy nie chcieli go skrzywdzić, więc nie wyciągnęli broni ( Val ) lub byli zbyt oszołomieni, by się chociaż podnieść ( Havi ). Chwytając się ostatniej deski ratunku, Sylweriusz wskoczył na niego, wbił pazury w skórę konia i trzymał się go tak, podczas gdy Leto skakał, wierzgał, stawał dęba, byle tylko zrzucić go z grzbietu. Zaszło to nawet tak daleko, że zaczął nawet walić sobą w drzewa umiejętnie trafiając przy tym w trzymającego się go kurczowo kota. Ten jednak, mimo bólu nie poddawał się i wbił kły w kark konia. Ten zrobił coś, czego blondyn się nie spodziewał. Wybił się tylnymi nogami, stając tylko na przednich, przez co zwierzę na jego plecach straciło równowagę i punkt uczepienia, i przeturlało się po plecach konia uderzając z głośnym trzaskiem o ziemię.
Sylweriusz podniósł się chwiejnie na nogi, prawa przednia paliła tępym bólem, ale zignorował to. Zauważył, że znajdowali się w lesie, a nie na polanie z resztą. Zwrócił swój wzrok z powrotem na Leto. I wtedy jego przeciwnik zrobił po raz drugi coś niespodziewanego. Stanął  w bezruchu, chwilę patrzył na kota, który zdążył przyjąć pozycję obronną i powoli, niepewnie podszedł bliżej. Sylweriusz obnażył kły gotowy do ataku. Ale koń nie zaatakował tylko... schylił głowę. Stali tak  nieruchomo, jeden z napiętymi mięśniami, chcąc jeszcze chwilę wcześniej skoczyć i bronić się resztkami sił, drugi okazujący szacunek i poddaństwo.

Nagle Sylweriusz jakby zrozumiawszy ten gest, z głową uniesioną wysoko, ignorując ból nogi podszedł do przeciwnika na, według niego bezpieczną odległość i popatrzył mu w oczy. Kon uniósł wyżej głowę, by mieć oczy Sylweriusza naprzeciw swoich. Mierzyli się chwilę, chcąc wiedzieć, kto jest silniejszy. Pierwszy odwrócił wzrok Leto i zarżał cicho...

***
Udało im się uspokoić Labellę, która po odgłosach walki zaczęła wierzgać i rzucać się na wszystkie strony, byle tylko wyrwać się z więzów. Mieli właśnie iść szukać Sylweriusza i Leto, którzy zniknęli gdzieś w głębinie drzew przed nimi. Byli zaniepokojeni całym zdarzeniem, martwili się o Sylweriusza. W końcu nie często własny koń chce cię stratować, a potem jest się ratowanym przez wielkiego kota, w którego jest zamieniony  jeden z twoich towarzyszy, a potem ten znika uczepiony grzbietu mięsożernego konia. 
Doprawdy, teraz chyba nic już ich nie zdziwi. A przeżyli już demony, zamiany w bestie i wiele innych, długich i mrożących krew w żyłach historii.
Nagle usłyszeli jakiś hałas naprzeciw siebie. I jakie było ich zdziwienie, gdy zobaczyli koński łeb wychylający się z zarośli, potem większość ciała i opartego o lewy bok, słaniającego się kota, który wydawał świszczące odgłosy przy oddychaniu. Po chwilowym szoku rzucili się pędem w tamtą stronę. Val dotarł w samą porę, by złapać chwiejącego się niebezpiecznie Sylweriusza, który wpadł mu nieprzytomny w ramiona.

Wymienił zaniepokojone spojrzenie z Halvirem i podnieśli nieprzytomne zwierzę dalej, na polanę, gdzie zostawili swoje rzeczy oraz przywiązaną Labellę. Leto potruchtał za nimi.

- Połóżmy go tutaj - polecił Havi, zachowując trzeźwość umysłu.

Położyli go na środku polany, a potem uklękli po obu jego stronach. Halvir zaczął ostrożnie badać całe ciało Sylweriusza, a Val śledził jego ruchy w napięciu, gotowy pomóc.

- Hmm, poza wyczerpaniem ma lekki wstrząs mózgu i skręconą kostkę - zdiagnozował, pocierając w zamyśleniu brodę - Przynieś bandaże z mojej torby oraz maść.

Gdy Val wrócił z białymi kawałkami tkanin i przezroczystym słoiczkiem z zieloną mazią, mag sprawnie nałożył jej odrobinę, a potem zabandażował w miejscu zranienia. Przekręcił go na bok, tak by nie poruszyć zbytnio głową. Wzięli jeden z koców i przykryli go nim. Havi był tak zamyślony, że aż podskoczył, gdy poczuł czyjąś rękę na ramieniu.

- Zdrzemnij się, ja go popilnuję - powiedział Val.

- Dzięki - odpowiedział, wziął swoje przykrycie, rozłożył je przy jednym z drzew i usnął.

Val nie obudził go tej nocy, miał czas, by pomyśleć w ciszy i zastanowić się dlaczego przeszedł go znajomy dreszcz, gdy dotknął Halvira?
***
Nowy rozdział! Teraz będą dłuższe, ale rzadziej. Podoba wam się bardziej taki dialog z przerwami, czy bez? Bardzo proszę o opinie. W następnym rozdziale będzie więcej o Valu i Havim oraz tej (nie)pamiętnej nocy.
Ktoś poznał to zwierzę, w które zamienił się Sylweriusz? To zdjęcie:

Rozdział VII - Nic nie pamiętasz?


-  Al ... Val! - Obudziły go nawoływania i szturchania w ramię. Przez chwilę leżał w bezruchu, Dopiero po chwili uchylił powieki, ale szybko tego zaniechał. Czuł się tak, jakby właśnie wypił dwie beczułki wina samodzielnie. A trzeba było mu przyznać, że na ucztach trudno było go upić. Za drugim razem było lepiej, zamrugał kilka razy.


Srebrne kosmyki zaczęły łaskotać go po twarzy. Zaczął podciągać się do siadu, ale mięśnie odmówiły mu posłuszeństwa. Na szczęście silne ręce dźwignęły go w górę í ktoś wlał mu coś do gardła. Val nie protestował. Ba, nie miał do tego siły!  Ciepły płyn przyjemnie nawilżył spierzchnięte wargi i suche gardło. Czarnowłosy pił łapczywie, ledwo zapominając połykać przysmak, kaszląc od czasu do czasu i mocząc ubranie. Nagle naczynie, zostało zabrane od jego ust. Jęknął niepocieszony, a w odpowiedzi usłyszał:

- Pij powoli, a będziesz mógł pić, ile dusza zapragnie.

Kiwnął tylko głową. W odpowiedzi poczuł krawędzie naczynia i płyn, który tym razem był sączony powoli, w odpowiednich, według dającego ilościach.


Otworzył powoli oczy następny raz. Ujrzał twarz Halvira, który patrzył na niego współczująco.

- Lepiej? - zapytał. Zamrugał kilka razy i kiwnął głową twierdząco.

- Mogę wiedzieć, co mi się stało? - swojego głosu nie poznawał. Miał przeczucie, że gdyby nie ta woda, czy co to tam mu dał do picia byłoby gorzej. Skupił wzrok na Havim, który patrzył na niego zdezorientowany i zdumiony.

- Nic nie pamiętasz?  - zapytał go.

Rzeczywiście, teraz jak to powiedział to pamiętał, że kładł się spać,  a potem... obudził się.

- Ostatnie, co pamiętam to to, jak siedzieliśmy przy ognisku, a potem jak usypiałem.

- Aha - powiedział, a po chwili dodał: może to i lepiej.


Teraz to się przeraził nie na żarty. Z trwogą wypisaną na twarzy spojrzał w dół. Odetchnął z ulgą, zobaczywszy kajdanki na nadgarstkach. Nie przeżył by, gdyby zrobił coś komukolwiek. To, co dowiedział się po jednym razie w swoim zamku dostatecznie mu wystarczyło.

- Tłumacz - powiedział jedynie i spojrzał na Halvira wymownie. Mężczyzna skrzywił się. Zerknął ponad ramię młodszego, który również się odwrócił. Postać z uderzająco podobną czupryną chodziła obok ich koni.

- Naprawdę nic się nie stało - prawie podskoczył słysząc Havi'ego - po prostu niedźwiedź nas zaatakował.  Prawie cię stratował, na szczęście Sylweriusz w porę się zorientował.  Dobrze, że ma taki dobry węch -  Kłamał jak z nut. Miał tylko nadzieję, że Val łyknie tę bajeczkę. Albo chociaż pytań nie będzie zadawał.

- No... dobrze - powiedział w końcu. Kłóciłby się, gdyby nie łupało mu tak bardzo w skroniach.


Ale na usta cisnęło mu się jeszcze jedno zasadnicze pytanie.

- Jak to się stało, że się nie obudziłem? - zapytał i opadł na trawę, chciało mu się jeszcze spać. A tak właściwie to, ile on był nieprzytomny?

- Przyznaję się. Gdy się wczoraj kładłeś to wyglądałeś na zmęczonego, więc rzuciłem czar regenerujący, tylko, że skutkiem ubocznym jest to, że nie budzisz się przez określony czas - wyjaśnił Havi, wcale nie mijając się z prawdą.


Gdy tylko wrócił z Valem na rękach, położył go, przebrał i rzucił to zaklęcie, tylko z trochę innych powodów, niż atak wściekłego niedźwiedzia (który nawet w tym lesie nie żył, ale skąd Valdrigue mógł to wiedzieć?). Na szczęście Sylweriusz o nic nie pytał, byłby wtedy stracony.

Na całej linii. I choć smok mógł podejrzewać, co tam zaszło to postanowił wybadać grunt. Dlatego zostawił ich samych, gdy trzeba było się przygotować do podróży.


Val przespał cały dzień i noc, ale żaden z nich nie zamierzał go o tym informować.

- Aha, ile spałem w takim razie? - zapytał książę.

- Całą noc, mniej więcej. Obudziłem cię, bo trzeba ruszać...albo chociaż ustalić cel podróży.

- O czym rozmawiacie? - podskoczyli, gdy Sylweriusz zmaterializował się obok nich. Jak on potrafił przemieszczać się tak cicho było dla mężczyzn tajemnicą.

- Dobrze, że jesteś, siadaj - powiedział Havi. Sylweriusz posłusznie zajął miejsce po jego lewej stronie. Po prawej leżał z wpółprzymkniętymi powiekami Val.

- Po pierwsze, jeżeli nie chcesz nie musisz z nami jechać - blondyn pokręcił głową, zanim mag skończył mówić.

- Obudziliście mnie, jestem wam dozgonnie wdzięczny i chcę spłacić ten dług, w dodatku nie mam dokąd iść, więc ta podróż jest mi na rękę - wyznał.

- Ja się nie dowiedziałem niczego, ale obiecałem, że ci pomogę - brunet kiwnął głową.

- Hmm, a byliście już w Mestris? - zapytał Sylweriusz pocierając w zamyśleniu brodę - Przecież to stolica kraju magów. Może oni będą coś wiedzieć.


Havi zbladł nagle, ale żaden z towarzyszy tego nie zauważył. Byli zbyt pochłonięci przez myśli.  Na informacje o pomocy Val otworzył oczy, w którym błąkała się nadzieja.

- Nie byliśmy tam jeszcze, ale jeżeli się zgodzicie to możemy wyruszyć od razu.

- Nie wiem, czy to dobry pomysł - odezwał się Havi - Oni nie są zbyt przyjaźnie nastawieni do obcych - miał nadzieję, że to ich jakoś przekona.

- Rzeczywiście! Przecież z tamtąd pochodzisz! - wykrzyknął, nagle olśniony Val - Na pewno cię znają, więc nas wpuszczą!

- Wiesz, nie sądzę, żebym... - zaczął czarodziej, ale książę nie dał mu skończyć.

- To genialne! Zjemy, spakujemy się i możemy wyruszyć. Oczywiście, jeżeli chcecie w ogóle ze mną gdziekolwiek jechać - dodał pospiesznie.

- Nie martw się. Mówiłem, że pojadę, i już nas spakowałem.

- A ty Havi? - obaj czekali na wypowiedź maga. Ten westchnął jedynie, pomasował skronie, jakby wiedział, że to się skończy źle, a on będzie za to odpowiadał i powiedział:

- Zgoda, ale nie sądzę, żebym mógł poręczyć za dobra powitanie. Co się szczerzysz? - zapytał uśmiechniętego od ucha do ucha Valdrigue.


Brunet wzruszył ramionami.

- Wiedziałem, że się zgodzisz. Nie odmówił byś znalezienia jakiegoś artefaktu wysokiej jakości, a z tego co mi się zdaje to jest takich dość dużo w stolicy magów, nie sądzisz? - Havi zbył to milczeniem, pokręcił tylko głową z rezygnacją.


To się źle skończy, pomyślał tylko, zanim Sylweriusz wysłał go do lasu po chrust.


***

Jestem, trochę później niż miałam być, ale jest. Nie zostawię rozpoczętej historii bez zakończenia. Ja po prostu chcę mieć jakąkolwiek świadomość, że te wyświetlenia to nie jakieś zbłąkane duszyczki, serio. Już nie będę nikogo straszyć, przepraszam. Następny dłuższy.
Dałam go wcześniej, ale nie wiem czemu nie wyskoczył na początku tylko jeszcze przy kwietniu. Jeżeli ktoś go przegapił to przepraszam, radzę wchodzić do mnie na gogle, tam dodaję linka do posta.