sobota, 6 lutego 2016

Rozdział I - Przysięga


- Przyjechałem tu by prosić cię o pomoc.
Mężczyzna dokładnie zlustrował przybysza. Zauważył pochwę z mieczem przypiętym do pasa. Broń lśniła szkarłatem, który trudno było opisać - z jednej strony był piękny, a z drugiej przerażający. Przywoływał na myśl krew, dużo krwi.


Ponownie zwrócił swój wzrok ku twarzy obcego i powiedział:
- Jeśli myślisz, że będę ci się kłaniał z powodu urodzenia to będziesz rozczarowany. - Na te słowa czarnowłosy uśmiechnął się.
- Wcale tego nie oczekuję, po prostu pewnych zasad z domu się nie zapomina. Możemy porozmawiać? - srebrnowłosy skinął mu głową na znak zgody i poprowadził jednym z korytarzy do przestronnego pomieszczenia z mahoniowym biurkiem i dwoma krzesłami po obu stronach.
- Napijesz się czegoś? - skinięcie głową. Zawołał do jednej ze służących. Kazał przynieść karafkę wina i dwa kielichy. Następnie wrócił i usiadł na jednym z krzeseł. Ruchem głowy wskazał gościowi drugie. 
- Nie przedstawiłem się jeszcze, nazywam się Halvir Hagst. Co cię sprowadza w moje skromne progi? - zapytał. Młodszy z mężczyzn chciał odpowiedzieć, ale rozległo się głośne pukanie od strony drzwi. - Wejść! - Po chwili wysoka blondynka postawiła na stole tacę z winem i kielichy. Zatrzymała się jeszcze przy drzwiach i dygnęła lekko. Znowu popatrzył się na  chłopaka.

Brunet wziął głęboki oddech i zaczął:
- Pochodzę z północy, żyję na dworze. Kilka tygodni temu mój  kraj został napadnięty przez zgraję demonów i to nie byle jakich. To były demony wyspecjalizowane w zabijaniu masowym. - Zamknął oczy i powrócił do wydarzeń, których jeszcze przez długi czas nie zapomni.

- Braciszku! - donośny głos rozbrzmiał w jednym z korytarzy pałacu. Valdrigue odwrócił się w stronę swojego młodszego brata. Krótkie jasne włosy opadały na niebieskie oczy, które były bardzo podobne do jego własnych.
- Co ty tutaj robisz, Aki? Miałeś iść do sali tronowej. Ojciec pewnie się o ciebie martwi.
- Wiem, ale boję się o ciebie. Co chcesz zrobić? - zapytał  ostatkiem sił, próbując się nie rozpłakać. - Wszędzie roi się od demonów.

Nagle okno na końcu przejścia rozbiło się w drobny mak, a przez otwór wleciała poczwara o ciemnym kolorze skóry poplamionej  w niektórych miejscach plamami krwi, tego samego koloru skrzydłach i niesamowicie zdeformowanym pysku. Gdy ujrzała dwie postacie naprzeciw niej ryknęła głośno, takim dźwiękiem, że szyby w sąsiednich pomieszczeniach stłukły się. Z impetem poleciała na braci. Młodszy schował się za plecami starszego i zaczął cicho szlochać. Demon jednak nie zrobił nikomu krzywdy, bowiem Valdrigue wyciągnął swój miecz z pochwy i jednym, szybkim ruchem oddzielił głowę potwora od reszty ciała, które upadło na posadzkę przed nimi.

Królewicz strzepnął resztki czarno-czerwonej cieczy z głowni i schował ją.
- Chodź, Aki. Nie mogę cię zostawić samego i  tracić czasu na odstawienie cię do ojca i straży.
Poprowadził go do dużego pokoju bez mebli. Jedyną rzeczą, która znajdowała się w pomieszczeniu był wielki, zamknięty kufer na podwyższeniu obłożony łańcuchami. Valdrigue wspiął się i stanął naprzeciw wieka. Wyciągnął miecz i przeciął ogniwa. Klęknął i otworzył skrzynię. Jego oczom ukazał się ... Czerwony miecz ze srebrną rękojeścią. Nawet nie musiał dotykać głowicy by poczuć złowrogą moc bijącą od broni. 

Ogarnęły go sprzeczne uczucia - z jednej strony chciał zrobić wszystko by uratować bliskich, a z drugiej   nie chciał splugawić się tą złowrogą energią. Pierwszy raz w życiu nie potrafił nazwać tego, co czuł. Nie. Jednak wie, co to jest. To uczucie to strach. Bał się wziąć ten miecz do ręki.

Z rozmyślenia wyrwał go głos Akiego.
- Braciszku, czy to jest to o czym myślę? - jego młodszy brat również ledwo powstrzymywał się od pójścia do jednego z rogów pomieszczenia, skulić się i zacząć płakać. Nie trzeba było się dziwić - miał tylko osiem lat i przeżywał właśnie coś, czego większość osób w dorosłym wieku się boi. Ataki demonów są bardzo rzadkie, ale się zdarzają. Raczej atakują małe wioski, łupią i zabijają, ale jeszcze nigdy nie było by zaatakowały stolicę potężnego kraju.

- Tak, to miecz, który wykuł nasz przodek - Veron I, by uwięzić w nim króla demonów. Udało mu się to, ale w szeregach magów , którzy pomagali mu go zapieczętować był zdrajca, który rzucił klątwę na miecz. Każdy, kto się go dotknie umiera, a członkowie rodziny królewskiej zostają przeklęci. - zakończył swe opowiadanie i westchnął głęboko. Zaraz sam zostanę przeklęty, pomyślał. No, ale czego nie robi się dla rodziny.
- Skoro wiesz, co się z tym wiąże to czemu tutaj przyszliśmy?
- Bo stworzono go do zabijania demonów, to jedyna szansa by uratować naszych ludzi - uśmiechnął się smutno.
Aki już chciał protestować, ale nie zdążył, bo Valdrigue złapał za rękojeść i wyciągnął stal. 

Poczuł ciepło w środku, rozlewające i zaczynające parzyć ciepło. Stłumił chęć krzyknięcia z bólu i oparł się mieczem o podłogę dysząc ciężko. Nagle  wstąpiły w niego nowe siły, które przelewały się z miecza w jego ciało.


 Pobiegł korytarzem, zabijał każdą napotkaną bestię, która mu się napatoczyła. Mijając dwóch żołnierzy, którzy kierowali się w stronę sali tronowej by pomóc w obronie króla kazał zabrać tam Akiego, który został przy skrzyni.


Dotarł na dziedziniec, gdzie z każdej strony latały demony. Gdy go zauważyły zaczęły atakować w zbitych, kilkuosobowych grupkach. To tylko ułatwiło Valdrigue zadanie, bo przy jednym machnięciu mieczem powalał kilku przeciwników naraz. Może to działa na pierwszych, lepszych, ale nie na mnie, pomyślał wesoło.


Siła emanująca z miecza dodawała mu siły do walki. Nie lubił zabijać, ale to się przecież nie tyczyło istot z piekła, które i tak są już martwe i nie mają prawa bytu w tym świecie. Są pewnego rodzaju paradoksem. Ta walka napawała go radością, której zaczynał się bać. Zrzucił jednak winę na miecz, który w jego dłoni był lekki jak piórko i rozcinał ciała nie znajdując żadnego naporu, co było dziwne, w końcu demony miały całkiem duże cielska.


Pozbył się wszystkich wrogów i udał się do sali tronowej. W środku czekali żołnierze, mężczyzna o mocnych rysach twarzy i blond włosach - jego ojciec i przytulony do niego Aki.

- Tato, wrogowie zlikwidowani. - powiedział jakby nigdy nic.
- Eeee, a kto ich pokonał? Przecież to były wysokiej klasy demony! - król był zdziwiony i zszokowany. Chyba niezbyt uwierzył swojemu pierworodnemu, który w tej chwili uśmiechał się od ucha do ucha.
- Ja, dzięki temu. - wyciągnął w stronę króla poplamiony krwią miecz. Mężczyzna popatrzył na niego z niedowierzaniem, które zamieniło się  w smutek zmieszany z bezsilnością.
- Synu, dziękuję, że nas uratowałeś i przepraszam. Przyjąłeś na siebie los przeklętego, a to dlatego, że nie byłem dość silny, by stawić czoła wrogowi. Wybacz mi moją bezsilność. - skłonił się nisko na znak oddania i czekał, co p[ostanowi jego syn.

Ten uśmiechnął się szeroko, podszedł do ojca, kazał mu podnieść głowę i przytulił go mocno. 

- Tato, zrobiłem to z własnej woli i nie żałuję tej decyzji. To, że kogoś uratowałam daje mi siłę.
Kocham was. - powiedział i przyciągnął brata do uścisku.
- Twoja matka byłaby z ciebie dumna, tak jak ja jestem teraz.
- No dobrze, teraz czas przeliczyć straty. - powiedział Valdrigue szybko, by zmienić temat.
***
- Naprawdę musisz wyjechać? - zapytał po raz kolejny tego dnia Aki smutno.
- Tak skarbie, ale nie martw się, wrócę do ciebie, a to na znak, że dotrzymam tej przysięgi. - Powiedział Valdigrue, wziął sztylet, który miał przypasany przy pasie i obciął kitkę włosów związanych czerwoną wstążką i podał go bratu. - Opiekuj się ojcem, gdy mnie nie będzie, dobrze?
Młodszy skinął głowa i uściskał go na pożegnanie. - Uważaj na siebie.
- Dobrze.
- Książę, wybacz, ale to jedyne, co możemy dla ciebie w tej chwili zrobić. - siwowłosy i niski mężczyzna grubo po sześćdziesiątce podał mu fioletowy kuferek. - Pięć dni drogi stąd na zachód, w sąsiednim królestwie żyje pewien potężny czarodziej. Może on będzie w stanie ci pomóc.
- Dziękuję, Agnecie, pilnuj by nie zrobili czegoś głupiego pod moją nieobecność. - Sprawdził juki przy siodle, czy miecz jest dobrze owinięty i wskoczył na Labellę, która zarżała ochoczo. - Życzcie mi szczęścia! - Pomachał im i ruszył w drogę.

- To koniec historii, w ten sposób wylądowałem u ciebie. - rozłożył bezradnie ręce. - Spróbujesz mi pomóc?
- Hmm, daj mi pomyśleć nad tą decyzją, dowiesz się jutro. - wstał i podszedł do drzwi - Zostaniesz u mnie na noc?
- Jeśli to nie będzie kłopot. - odpowiedział książę.

Mężczyzna poprowadził go do południowego skrzydła, gdzie mieściły się pokoje dla gości i wskazał jeden z pokoi. Gdy odszedł Valdigrue rzucił się na łózko, pośpiesznie zapiął swój prezent od Agneta i odpłynął w krainę Morfeusza.
- * -
Joł, tutaj znowu ja. Mam nadzieję, że się spodoba, cały dzień to pisałam. Za błędy z góry przepraszam, ale Cosstka znowu mnie zostawiła. Ten kto czytał poprzednie posty i komentarze, ten wie, że jak tak dalej pójdzie to ,,Kosteczka" wyląduje w rzece. :)
Ci bardziej spostrzegawczy, zauważyli nowe okno, a mianowicie: Postacie, są tam głównie najważniejsze postacie, ale może się to zmienić w przyszłości ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz