poniedziałek, 22 lutego 2016

Rozdział II - Układ


Nazajutrz rano obudził się wypoczęty. Och, jak dobrze spać w miękkim łóżku. To nie to, co na ziemi, z tymi robakami i kamieniami, pomyślał z rozbawieniem. Przeciągnął się jak jakiś kot z rana, ale kajdanki blokowały mu ruchy. Tak, kajdanki, które miały mu pomóc w blokowaniu mocy demona. Rozpiął prezent od rady magów z jego rodzinnego kraju i udał się do łazienki. 


Była przestronna, utrzymana w kolorach jasnej zieleni i błękitu. Po jednej stronie w kącie znajdowała się ogromna wanna. W drugiej umywalka i połka z różnymi olejkami i pachnidłami. Valdrigue pomyślał nawet, że jest większa od tej, która znajdowała się w jego komnatach w zamku. Podszedł do niej i wybrał zapach lawendy. Nie wiedział czemu, ale kojarzyło mu się z jego domem. Odkręcił kurek z ciepłą wodą i wlał do niej  płyn o jasnofioletowej barwie.


Gdy stwierdził, że jest jej wystarczająca ilość zakręcił zawór, rozebrał się pokazując swoje szczupłe ciało i wszedł do wody. Ale przyjemnie, tego mi było trzeba, pomyślał rozluźniając dotychczas spięte mięśnie. Spędził tam ponad godzinę wygrzewając się. Miał czas, bo gdy się obudził było dość wcześnie i tylko niektórzy służący krzątali się po domu przygotowując śniadanie dla swojego pana i jego gościa.

W końcu wyszedł, choć niechętnie. Wchodząc do pokoju zauważył nowe ubrania, które zapewne przyniosła jedna ze służących, gdy go nie było. Ubrał się i stwierdził ze zdziwieniem, że trochę za duża lniana koszula z długimi rękawami, zawiązywane rzemieniami na szyi, przewiązana w talii skórzanym pasem, kremowe, przylegające spodnie i sznurowane, czarne buty przed kolana idealnie prezentowały jego szczupłą sylwetkę i wyrobione mięśnie. Musiał przyznać, że ten kto wybierał mu te odzienie miał szczęście w numerach albo ktoś go obserwował i dobrał mu ten rozmiar. Gdy skończył się  ubierać podszedł do drzwi i wyjrzał przez nie. Zauważył jedną z pokojówek i poprosił o zaprowadzenie do jadalni, gdzie zapewne czekał na niego gospodarz.

Służąca poprowadziła go schodami w dół, prawym korytarzem i otworzyła drugie drzwi od lewej. Valdrigue wszedł do środka i zobaczył srebrnowłosego mężczyznę siedzącego u szczytu stołu i zajadającego przygotowane smakołyki. W sumie, samemu gościowi mimowolnie zaczęła ślinka lecieć na widok tylu pyszności. Różnego rodzaju mięsa, chleby, warzywa i owoce. Przywitał się grzecznie z gospodarzem i usiadł po jego prawej stronie. Naładował sobie pełny talerz różnorodności i zabrał się za jedzenie. Posiłek spędzili w ciszy, ale nie przytłaczającej. Była uspokajająca. Gdy służący zabrali talerze Valdrigue usłyszał głos mężczyzny:
- Przemyślałem twoją decyzję. - powiedział. Oparł łokcie o stół, splótł palce i dał brodę na zewnętrzną stronę rąk.
- I? - zapytał niby obojętnie. Tak naprawdę w środku wręcz go skręcało z niepokoju. Gdyby mag odmówił nie wiedział, gdzie mógłby się udać. Na szczęście dalsze słowa uspokoiły go i prawie zaczął skakać ze szczęścia.
- Zgadzam się, ale pod jednym warunkiem - widząc pytające spojrzenie młodszego kontynuował. - Jak wiesz jestem czarodziejem, który chce nagrody za swoje usługi. I to nie byle jakiej. Musisz mi coś dać w zamian.
- Mów więc. Jeśli chodzi o złoto to w moim kraju jest go pod dostatkiem. - Na te słowa mężczyzna zaśmiał się.
- Och, rozejrzyj się, naprawdę sądzisz, że potrzebuję złota lub klejnotów? - omiótł pomieszczenie ręką i zapatrzył się w księcia - O nie, nie chcę tego. Wolę coś magicznego na przykład artefakty. Lub...  magiczne bronie. - popatrzył ostentacyjnie na miecz w pochwie u pasa kruczowłosego i kontynuował - Gdybyś dał mi ten miecz z chęcią bym ci pomógł. Oczywiście, dasz mi go, gdy cię odczaruję.
- To wykluczone. - Valdrigue pokręcił przecząco głową - To stara pamiątka rodzinna. Nie mogę jej tak po prostu oddać w cudze ręce. W dodatku oficjalnie należy do głowy rodu, czyli mojego ojca. Tylko dlatego, że udało mi się go wyciągnąć i walczyć nim dało mi do niego prawo.
 - Hmm - Halvir pogładził podbródek w zamyśleniu - Mam pomysł - muszę udać się w pewne niebezpieczne rejony po pewne składniki. Niestety stwory, które strzetamtego miejsca są odporne na magię i nie mam jak się przed nimi bronić. Mógłbyś mi towarzyszyć i mnie chronić.
- Naprawdę? To super! - Młodzieniec rozpromienił się i spojrzał na mężczyznę przychylniej. Do tej pory wydawał mu się oschłym sknerą - Bardzo chętnie. Może nie wyglądam, ale całkiem nieźle radzę sobie z orężem.
 - To co? Umowa stoi? - Zapytał czarodziej i wyciągnął dłoń w stronę młodszego z mężczyzn. Ten uścisnął ją mocno i uśmiechnął się promiennie do nowego towarzysza.
- Stoi.
- O, jeszcze jedno. Nie mam zamiaru zwracać się do ciebie jakimiś tytułami, a twoje imię jest za długie.  Mogę ci mówić Val?
- Val? No dobra, jak chcesz. A ja do ciebie?
- Po prostu Halvir - nie uśmiechało mu się wysłuchiwać propozycji, co ujawnił w grymasie. Na szczęście został on odczytany w porę.
- Będę ci mówił... - zamyślił się na chwilę. Nagle klasnął triumfalnie w dłonie i wykrzyknął - Wiem! Havi! Pasuje idealnie. 

Mężczyzna skrzywił się nieznacznie na wspomnienie pewnych wydarzeń z przeszłości, ale szybko zamaskował grymas znudzeniem.
- Mam wrażenie, że to już ci wchodzi w nawyk. No ale cóż będę musiał się przyzwyczaić. Wyruszamy jutro z samego rana, a teraz, co powiesz na udanie się do biblioteki z kieliszkiem wina? - za odpowiedź uznał ledwo zauważalne kiwnięcie głową.

***
Żyję! I mam się dobrze. Jak ja kocham góry, jeszcze bardziej jazdę na nartach. Jedynym minusem jest brak internetu, przez co nie mogłam skończyć rozdziału, który wyszedł mi jakiś taki krótki. No ale, przecież nie można mieć wszystkiego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz