niedziela, 13 marca 2016

Rozdział IV - Smok


Młody mężczyzna o jasnej cerze i czarnych włosach śledził wzrokiem jaskinię leżącą u podnóża góry, na której się znajdował. Po dwóch dniach nieustannego kłusa, który najmniej męczył wierzchowce, w końcu dotarli do miejsca swojej wyprawy, a przynajmniej jednej jej części.

- To na pewno tutaj? - zapytał książę, po raz piąty w ciągu ostatniej godziny. Wcześniej jego towarzysz wyjaśnił mu, gdzie zmierzają i wolał się upewnić. Jego zdaniem była to wręcz samobójcza misja, i niestety on miał być głównym celem.

- Ty...! Jeszcze raz o to zapytasz to przysięgam, że wrzucę cię tam i zostawię! - Halvir był już ,,lekko" zirytowany zachowaniem młodszego mężczyzny.

Owszem, rozumiał, że zadanie, które mu przydzielił było ,,odrobinkę" groźne, ale obaj znali ryzyko, gdy wyruszyli ze swoich domów. W dodatku z tego, co mu się zdawało, to Val był w drodze dużo dłużej niż on. Z tego, co się orientował musiał przejeżdżać przez tereny Andów, a oni raczej nie witali miło swoich zagranicznych gości.

Powolnym krokiem skierował się ku ich wierzchowcom i wyjął mapę z bagażu przy siodle Leta, który cicho zarżał. Rozłożył kawałek pergaminu i przyjrzał się jej jeszcze raz, dokładnie.

Znajdowali się w miejscu, gdzie, aż roiło się od smoków, każdej możliwej rasy. Ale interesował ich tylko jeden z nich - o złotych łuskach. Jego poprzedni pan był potężnym magiem i z tego, co udało mu się wywnioskować z książek to jego ,,pupil" posiadał umysł człowieka i całkiem nieźle pamiętał receptury i zaklęcia swojego pana. Głównie o to chodziło Halvirowi, ale mogli znaleźć tam potrzebne informacje dotyczące klątwy Vala. Czarodziej nie walczył zbyt dobrze bronią, a na smoki nie działały żadne zaklęcia, więc Val musiał go zająć, gdy on spróbuje jakoś przebudzić jego uśpioną stronę, która pogrążyła się w czymś w rodzaju letargu po śmierci swego właściciela.
Niestety, Val był zdenerwowany tym, czy uda mu się sprostać zadaniu. W dodatku w tym miejscu było dużo jaskiń, a w nich mieszkały te straszne gady. No, ale i tak nie miał nic do gadania w tej sprawie.
***

- Mówiłeś, że umie mówić! - krzyknął Valdrigue, unikając kolejnego ataku ze strony stwora.

- Umie, ale nie chce mnie słuchać, a w dodatku jego magia umysłu jest dla mnie nie do złamania. Musiałbyś go nieźle walnąć w ten czerep żeby się opamiętał! - odkrzyknął w jego stronę Halvir,  który próbował jakoś ,,obudzić" smoka, który już dobrą chwilę walczył z Valem na wszystkie możliwe sposoby. Kilka razy był już naprawdę blisko ucięcia mu czegoś. Na szczęście książę potrafił się bronić i odpierał ataki dość sprawnie. Kilka razy udało mu się nawet zrobić kilka poziomych cięć na cielsku stwora.
Niestety łuski smoka były złote - właściwie ciemnożółte z dużymi, złotymi plamkami, dzięki którym cała postać stworzenia mieniła się w zależności od kąta padania promieni słońca do jaskini.  Miał ponad trzy metry, a rozpiętość skrzydeł był prawie dwa razy większa, choć trudno było  to ocenić, bo nie mógł ich całkowicie rozpostrzeć przez ściany jaskini. Miał złote oczy z pionowymi źrenicami, które patrzyły przenikliwie na przybyszów. Pysk zdobiły długie wąsy tego samego koloru, co reszty ciała.
Właśnie odparł atak mężczyzny z czerwonym mieczem, gdy usłyszał głos w swoich myślach: Uspokój się panie, nie chcemy zrobić ci żadnej krzywdy. Przychodzimy do ciebie prosić o pomoc. Na chwilę stracił rezon i dał okazję Valdrigue, który jednym zwinnym ruchem przystawił miecz do jego gardła. Smok poczuł zapach krwi. Musiał przyznać, że ten rycerzyk ma całkiem ostry ten mieczyk.
To go trochę otrzeźwiło. Kiedy ostatni raz słyszał jakiś głos człowieka? Kiedy ostatni raz z kimś rozmawiał? Kiedy ostatni raz wyszedł z tej śmierdzącej jaskini?
A, tak. Przed śmiercią swego mistrza. Przyjaciela i ... kochanka. Nadal pamiętał jego śmiech. Jego czarne oczy wpatrujące się w niego. Jego palce błądzące po jego ciele...

Wbrew oczekiwaniom Vala i Haviego, wcale nie rzucił się na nich z rykiem, no prawie. Przynajmniej nie zrobił tego pierwszego. Zaczął płakać, łzy spływały po jego złotej twarzy, która wykrzywiona była w grymasie bólu i udręki. I znowu to samo. Znów ten głos.

Przeżyłeś stratę, prawda? Jednej z najważniejszych osób w swoim życiu. Głos mówił, szczerze i czule - tak jakby wiedział, co on czuje, o czym myśli. Wiem, co teraz przechodzisz. Też straciłem osoby bliskie memu sercu. A książę stojący obok mnie też w ostatnich dniach nie tarzał się w luksusach. Srebrnowłosy mężczyzna z lekkim wahaniem dotknął jego policzka i pogładził go delikatnie na znak otuchy. W jego oczach widać było troskę i współczucie, u jego towarzysza również. Nawet nie zauważył kiedy szkarłatny miecz przestał przebijać jego wrażliwą skórę z małą ilością łusek na gardle.

Rzeczywiście. Przecież poznali jego słaby punkt i mogli go z łatwością zabić. Ale nie zrobili tego. Uspokój się. Czy potrafisz zmieniać swoją postać?  Oczywiście, że tak. Pochodził z jednego z najstarszych smoczych rodów. 

Problem w tym, że ostatni raz przemieniał się jakieś siedemdziesiąt lat temu. Wziął głęboki oddech i zamknął oczy. Napiął wszystkie mięśnie i poczuł znajomy ból w okolicach krzyża. Krzyknął już odmieniony.

Przed Valem nie stał już ten smok o złotych oczach. Zwierzę skurczyło się, w miejsce łusek pojawiła się alabastrowa skóra. Mężczyzna o krótkich blond włosach spojrzał na nich. Spodziewali się zobaczyć złote oczy, ale się pomylili. Zamiast żółci lub chociaż piwnego koloru zobaczyli fioletowe tęczówki z niezmiennymi pionowymi źrenicami. Nadal były przenikliwe, ale też tryskała z nich czułość i stanowczość przeplatana niepewnością. Mieli wrażenie, że istota stojąca przed nimi, mimo takiego wyglądu przeżyła już w swoim życiu o wiele za dużo cierpienia.

Nagle smok zgiął się w pół i krzyknął. Za bardzo nie wiedzieli, co zrobić, więc Val niepewnie zbliżył się do nowo poznanej osoby i położył mu rękę na ramieniu. en podniósł na niego wzrok,  uśmiechnął się przepraszająco i powiedział:

- Wybacz, nic mi nie jest. Dawno nie zmieniałem wyglądu i wyszedłem z wprawy - wyjaśnił. Chwiejnym krokiem podniósł się z klęczek. 

- Cieszę się, że jednak oprzytomniałeś. Mam nadzieję, że nam pomożesz - odezwał się nagle Havi, który podszedł teraz do nich.

- Spróbuję, ale nic nie obiecuję - odpowiedział mu smok - Czy możemy wyjść na zewnątrz? Dawno nie widziałem słońca. - powiedział i skierował swe kroki ku wyjściu. młodsi mężczyźni podążyli za nim w milczeniu. Wyszli i blondyn popatrzył w błękitne niebo. Zaciągnął się świeżym powietrzem i westchnął. Tyle rzeczy go ominęło. No cóż, musi żyć. Chociaż teraz nie będzie siedzieć w tej jaskini i rozpaczać. Okres żałoby minął już dawno temu. Przywołał na twarz uśmiech i odwrócił się do młodzieńców.

- No, opowiedzcie mi o swoim problemie. Przy okazji mam na imię Sylweriusz, miło was poznać.
***
Napisałam. Szczerze powiedziawszy to pisałam to i opowiadanie na konkurs o przygodzie w bibliotece. Jeśli coś pogmatwałam to dać znać i poprawię. Dziś przeczytałam mojej mamie urywek pod pretekstem ,,konkursu" i stwierdziła, że części o koniach bardzo przypominają moich ukochanych ,,Zwiadowców". 
O to zdjęcie naszego Sylweriusza w smoczej formie:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz