środa, 9 marca 2016

Rozdział III - Nowy początek


Nazajutrz śniadanie przebiegło w komfortowej ciszy przerywanej jedynie krótkimi wymianami zdań na temat smaku potraw. Gdy skończyli, rozeszli się do pokoi i spakowali najpotrzebniejsze rzeczy.

Mieli się spotkać w stajni, więc Val nieśpiesznym krokiem skierował się w domniemanym kierunku. Gdy doszedł na miejsce przeszedł go dreszcz przerażenia. Przed wejściem do pomieszczenia stał czarny ogier z białymi znakami na całym ciele. Największą uwagę przyciągały jego oczy - czerwone, niczym ludzka krew. W prawdzie widział jej w swoim życie niewiele, ale tego akurat był pewny. I teraz ten stwór dostrzegł go i powolnym krokiem kierował się w jego stronę. Stanął centymetr od jego twarzy i wydmuchał powietrze chrapami, prosto na nos księcia.


Zdziwiony Valdrigue wyciągnął niepewnie rękę w stronę wierzchowca, w końcu to, co robił koń w zachowaniu konia znaczyło, że go akceptuje. O dziwo, koń nie cofnął się, ani nie zechciał mu czegoś odgryźć tylko przybliżył bliżej głowę. Val uśmiechnął się do niego i zaczął gładzić go po grzbiecie.

- Widzę, że się zaprzyjaźniliście - Usłyszał za sobą głos Haviego. Odwróci się i napotkał zielone oczy przyglądające się mu z zainteresowaniem. - No, no, Książę, zaskakujesz mnie coraz bardziej, nie powiem. To chyba pierwszy raz, gdy ktoś obcy się do niego zbliżył i zachował rękę, nie mówiąc o palcach. - Uśmiechnął się do niego i złapał konia za uzdę.

- To piękne zwierzę. Szczególnie dziwią mnie oczy, widziałem wiele ras koni, ale żaden takich nie miał. Jak się zwie? - Halvir zachichotał cicho.

- Oczywiście, że nie spotkałeś, w końcu nieczęsto widuje się wierzchowce z północnych rubieży. Dostałem go w nagrodę za jedno z zadań. Wabi się Leto, w tamtych językach  oznacza to nieposkromiony. Właściwie to mam wrażenie, że poprzedni właściciel chciał się go pozbyć. Podobno każdy, kto chciał go dosiąść kończył jako kaleka. 

Poprowadził konia w stronę stajni, ale jakby przypominając sobie o czymś jeszcze, odwrócił się jeszcze w kierunku Vala i powiedział:

- Aha, nie zdziw się, ale jego rasa jest mięsożerna. Na ogół sam sobie coś upoluje, więc nie musimy się tym martwić.

- Ee, dobra, okej - skoro przeżył atak demonów na stolicę jednego z najpotężniejszych krajów w tej erze to mięsożernego konia też jakoś przetrawi. O ile to on nie będzie posiłkiem, rzecz jasna.

Wszedł do stajni i zatrzymał się w trzecim boksie po lewej stronie, gdzie czekała na niego jego klacz. Labella na jego widok zarżała głośno i zaczęła bić kopytami o ziemię.  Podszedł do niej i otworzył drzwi do jej przedziału, wszedł i chwycił ją za uzdę. Wyprowadził ją i zaczął zakładać jej siodło i wodze. Klaczka nie sprzeciwiała się, tylko jadła trawę i od czasu, do czasu patrzyła na poczynania swojego pana, który gładził ją uspokajająco po karku i bawił się  jej grzywą.

- To co? Krótka przejażdżka? - zapytał, gdy skończył, jeszcze tylko musiał przypiąć juki , ale to zrobi przed wyjazdem.

Wskoczył zwinnie na grzbiet srokatej klaczy, dał nogi w strzemiona i popędził ją ściśnięciem nóg. Znali się od najmłodszych lat, więc nawet najdrobniejsze gesty dawały im znać o potrzebach towarzysza. Trucht, kłus i galop. Pędzili pod wiatr, który buchał im w twarz. Skierowali się w stronę lasu i zrobili kilka zakrętów między drzewami. Normalny człowiek miałby bliskie spotkanie z jednym przy takiej prędkości, ale ta dwójka potrafiła manewrować przy dużo większej. W końcu mówiono, że ta para to najlepszy duet w całym królestwie Alsvith. I to wcale nie były przechwałki - gdy uczestniczyli w jakichkolwiek zawodach nie było im równych.

Val zwolnił do kłusa i skierował Labellę w kierunku stajni. Dojeżdżając zobaczył srebrnowłosego czekającego na niego z Leto u boku, który wierzgał niespokojnie kopytami o podłoże.

- Nareszcie - powiedział Havi - Udana przejażdżka? 

Wziął lejce Leto i zaprowadził go do swojego bagażu. Przypiął dwie z nich na tył siodła, jedną z przodu, a w ręce trzymał teraz długą, srebrną laskę z czerwonym, połyskującym diamentem na końcu.

- O tak - odpowiedział Val i zapiął swoje pakunki oraz dopiął miecz, który przedtem trzymał przy pasie. Nie musiał się niepotrzebnie męczyć. W końcu, to on głównie będzie ich bronił. Dobrze wiedział, że każdy mag ma określoną ilość energii magicznej. Z tego, co zdążył zauważyć, ten czarodziej ma jej dość dużą ilość, ale jednak może się przydać w innych celach.

Poczekał jeszcze chwilę, aż Havi wsiądzie i powolnym krokiem udali się do bramy.

- I znowu w drogę - jęknął Val, gdy już ją przekroczyli - Ciekawe kiedy będzie koniec tego wszystkiego. - na te słowa mag roześmiał się i powiedział:

- O nie, to dopiero początek, dopiero.

Nic więcej nie powiedzieli, tylko skierowali swe wierzchowce na zachód, gdzie czekała ich nowa przygoda i nowe niespodzianki - te dobre, ale też złe...

***
Ta, jestem niedobra i nie było mnie dwa tygodnie... Ale mam już dość. Te cholerne sprawdziany mnie kiedyś wykończą. Ela postaram się zamieścić następny, DŁUŻSZY rozdział na stronie w sobotę i jeśli się uda to może też w niedzielę.
Wszystkim panią życzę udanego święta, trochę spóźnione, ale jest.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz